poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 3

Dedykacja dla Weroniki, z którą muszę się wreszcie spotkać! ;***

*********************************


Wszystkie siły opuściły ją w ciągu sekundy. Padła na stos miękkich poduszek, nie mogąc złapać tchu. Zaczęła się dusić, jej płuca błagały o odrobinę tlenu. Narcyza szybko podbiegła do jej łóżka, krzycząc coś do swojego męża. Lucjusz wyczarował patronusa, który przybrał postać ogromnego orła i szybko wyleciał przez otwarte drzwi.
Minęła minuta, która dla Hermiony trwała całą wieczność. Płuca paliły ją żywym ogniem, domagały się powietrza, które nie mogło się do nich z niewiadomych przyczyn dostać. Czuła na swoim czole ciepłą dłoń pani Malfoy, która starała się jakoś ją wesprzeć w trudnej chwili. Minęła minuta. Nagle do pomieszczenia weszła postać w ciemnym płaszczu, powiewając szatami. Szybkim gestem dłoni nakazała odsunąć się Narcyzie od łóżka, w tym samym czasie zsuwając z głowy kaptur.
— Prof-fe-ssor... — wycharczała Hermiona na widok mężczyzny o długich czarnych włosach, haczykowatym nosie i ziemistej cerze. Severus Snape.
Mężczyzna w mgnieniu oka znalazł się przy łóżku dziewczyny, od razu rzucając jakieś nieznane jej zaklęcia. Nie bawił się w żadne gierki, od razu przeszedł do rzeczy. Bez wahania machał różdżką przed jej klatką piersiową, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe formułki. Minęła kolejna minuta. Hermiona poczuła, jakby ktoś zabierał z jej płuc jakiś ogromny ciężar. Łapczywie zaczęła nabierać powietrza do spragnionych płuc. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
— Co jej się stało, Severusie? — doszedł ją strapiony głos Narcyzy.
— Nic innego jak szok. Dziewczyna, jak widać, nadal jest zmęczona i ma skołatane nerwy. Do tego wydaje mi się, że jej ciało zareagowało na moc, która roztacza się wokół Czarnego Pana. Jest osłabiona, musi zregenerować siły. Ale zawsze była silna. Jak jej matka.
— Więc ty także już wiesz — powiedział cicho Lucjusz. — Nie mówiliśmy o tym wielu osobom.
— Niewiele rzeczy się przede mną ukryje, Lucjuszu. — Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem Hermiony. — Przygotujcie się. Czarny Pan za chwilę tu przyjdzie — powiedział po jakimś czasie Severus, po czym opuścił pomieszczenie, powiewając czarnymi szatami. Narcyza wstała się z fotela i podeszła do przestraszonej Hermiony.
— Nie bój się.
— A co, jeśli się mu nie spodobam? — spytała cicho Hermiona. — A co, jeśli Bellatrix nie będzie chciała mnie widzieć?
— Nie... — zaczęła Narcyza, jednak przerwał jej głośny dźwięk za plecami. Gwałtownie się odwróciła.
Drzwi się otworzyły z hukiem, a przez nie właśnie wpełzał do pokoju ogromny wąż w otoczeniu czarnych smug, które wyglądały jak dym. Kobieta odsunęła się krok w tył, jednak nadal była blisko dziewczyny, której przerażenie malowało się w oczach. Wpatrując się w gada, który coraz bardziej się do niej zbliżał, Hermiona nie zauważyła wysokiego chudego mężczyzny o wężowej twarzy i czerwonych, mrocznych oczach, który wszedł cichym krokiem do pomieszczenia. Jednak po chwili podniosła wzrok i napotkała to spojrzenie. Natychmiast spuściła głowę, przestraszona wpatrując się w pościel.
— Kogo my tu mamy... — Jadowity głos wpijał się w jej czaszkę. — Revati Lestrange. Niesłychane. — Robił przerwę po każdym słowie, przedłużał każdą samogłoskę, głoskę "s" wymawiał syczącym głosem jak wąż. — Spójrz na mnie — rozkazał. Dziewczyna niepewnie skierowała spojrzenie swoich oczu na mężczyznę. Nic dziwnego, że wszyscy się go bali. Już sam jego wygląd przyprawiał o dreszcze. — Ukryta wśród mugoli jako Hermiona Granger. Dumbledore naprawdę się postarał, byśmy się nie znaleźli. Lecz po tylu latach nareszcie zebrał się, by powiedzieć ci prawdę. Potrzebował na to aż tyle czasu. Co za tchórz. — Cedził każde słowo z odrazą. — A ty, Hermiono... — Tak dziwnie brzmiało jej imię w jego ustach. A on najwyraźniej napawał się brzmieniem tego słowa. — Przyjaciółka Harry'ego Pottera. Wybrańca. Złotego chłopca, który przeżył... Jesteś ciekawą osobą. Twoja matka odszukała mnie specjalnie, bym cię poznał. — Wskazał na Bellatrix, która stała w drzwiach. — Opowiedziała mi, jak dzielnie się z nią pojedynkowałaś. A nawet udało ci się ją przechytrzyć. Musisz być naprawdę niezwykłą czarownicą. Takich ludzi właśnie potrzebuję w moich szeregach. — Urwał na chwilę. — Ponieważ zamierzasz wziąć przykład z matki i mi służyć, nieprawdaż? — Nachylił się w jej stronę.
Oczy Hermiony stały się wielkie jak galeony. Patrzyła na Czarnego Pana ze strachem.
— Ja... ja...
— Spodziewałem się, że będziesz miała wątpliwości. Małe Crucio chyba załatwi sprawę, prawda? — Z jadowitym uśmiechem spojrzał na nią, a później na wszystkich obecnych w pomieszczeniu. — A co powiesz... Hermiono... na Cruciatusa z rąk własnej matki? — Z dziką satysfakcją patrzył na zaszklone i przerażone oczy dziewczyny.
— Błagam o litość — wyszeptała, patrząc na Bellatrix, która stała za Czarnym Panem w korytarzu, otoczona czarnymi smugami dymu. Przy jej stopach ułożyła się Nagini, gotowa w każdej chwili zareagować na rozkaz swojego pana. Kobieta patrzyła na dziewczynę z obojętnością. ,,Czy tak zachowuje się matka?" przemknęło przez myśl Hermionie. Czarownicy nawet nie drgnęła powieka, gdy Czary Pan wspomniał o torturach jej własnej córki.
— A może będę miłosierny i dam ci szansę? — zastanawiał się na głos Czarny Pan z mrocznym uśmiechem. — Masz dwa tygodnie — powiedział jeszcze i wyszedł, sycząc coś do Nagini, która podążyła za nim.
Hermiona opadła na poduszki, a łzy potoczyły się po jej policzkach. Co miała zrobić? Dostała dwa tygodnie, aby się zastanowić, czy chce śmierci Harry'ego i wszystkich swoich przyjaciół. Co ona sobie wyobrażała, przychodząc tutaj?! Przecież to było oczywiste, że będzie musiała przystąpić do Śmierciożerców. Ale... Chciała poznać matkę... Wtedy nie myślała o konsekwencjach. Och, jakże była głupia! Ale przecież Dumbledore...
— Hermiono, twoja matka chciałaby z tobą porozmawiać — powiedziała cicho Narcyza. Oczy Hermiony zwróciły się w stronę Bellatrix, która nadal stała w drzwiach, jednak już bez czarnego dymu, który roznosił się wokół Czarnego Pana. — My już pójdziemy. — Zwróciła się do męża, który wstał z fotela i wraz z nią wyszedł z pokoju.
— Bądź ostrożna, Bello — szepnęła do siostry, gdy się z nią mijała. — Ona jest jeszcze zmęczona i zdenerwowana. — Bellatrix spojrzała na zestresowaną Hermionę i kiwnęła nieznacznie głową.
Gdy drzwi zamknęły się cicho za państwem Malfoy, kobieta podeszła powoli do łóżka. Miała na sobie tę samą suknię, którą Hermiona widziała wczoraj. Czarny obcisły gorset z wyciętym dekoltem sprawiał wrażenie idealnie dopasowanego do sylwetki kobiety. Długa spódnica została wykonana z kilku warstw zwiewnego, aczkolwiek wytrzymałego materiału o tej samej barwie, który układał się perfekcyjnie na biodrach czarownicy i opadał aż do kostek. Mimo to, nic nie hamowało ruchów Bellatrix. Na piersiach Śmierciożerczyni układał się naszyjnik. Hermiona nie potrafiła sprecyzować, co to jest. Wyglądało trochę jak srebrna głowa ptaka. Burza ciemnych loków okalała pokrytą kilkoma bliznami twarz. Mimo to mocny makijaż sprawiał, że kobieta wyglądała pięknie, choć mrocznie.
Bellatrix zatrzymała się tuż obok dziewczyny. Hermiona miała wrażenie, że ciemne oczy kobiety taksują ją z góry na dół. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
— Hermiono.
— Matko — powiedziała niepewnie Hermiona. Co miała robić? Co mówić? Emocje zżerały ją od środka, miała wrażenie, że zaraz wybuchnie.
— Cieszę się, że w końcu się spotykamy — zaczęła kobieta. — Wybacz, że rzuciłam na ciebie Cruciatusa, niczego nieświadoma — Nie wiedziała, co powinna powiedzieć najpierw. Co zrobić. Przytulić? Nie, na pewno nie. Nie mogła pokazać żadnej słabości.
Hermiona pokiwała na jej słowa głową, nie wiedząc, jak zareagować. Dlaczego to było takie trudne?! "Och, weź się w garść!" krzyknęła do siebie w myślach. "Jeszcze pomyśli, że jesteś jakimś mięczakiem!"
— Ja, eee... cieszę się, że mogę cię poznać. Profesor Dumbledore dał mi list dla ciebie. Wysłał wcześniej sowę z wyjaśnieniami, ale chyba nie dotarła, sądząc po twojej reakcji... — zawahała się.
— Nie dotarła — odezwała się w końcu Bellatrix. — Mamy bariery. Tylko naznaczone sowy mogą tu dotrzeć.
Dziewczyna sięgnęła ręką do walizki, która wczoraj pomniejszona spoczywała w kieszeni jej płaszcza. Teraz wszystkie rzeczy zostały powiększone i leżały obok łóżka. Wyciągnęła białą kopertę i podała ją kobiecie.
— To jest ten list. — Bellatrix otworzyła wiadomość i zaczęła czytać treść, co jakiś czas spoglądając na Hermionę znad kartki. Po kilku minutach złożyła list na pół i odłożyła na łóżko obok siebie.
— Więc spędzisz z nami wakacje — bardziej to stwierdziła, niż zapytała. Przez chwilę spoglądała czarnymi oczami na dziewczynę. — Cieszę się, że w końcu mogłyśmy się spotkać — powiedziała, po czym odwróciła się i szybko podeszła do drzwi. — Zobaczymy się później — powiedziała jeszcze po czym wyszła z pokoju.
Hermiona opadła na poduszki. To było ponad jej siły. Myśli kłębiły jej się w głowie, a nie mogła żadnej złapać. To było bardzo frustrujące...

Poczuła na czole czyjąś ciepłą dłoń, która wytrąciła ją ze stanu błogiej nieświadomości. Wiedziała, że spała, lecz nie pamiętała żadnego snu, jedynie ciemność. Uchyliła leniwie powieki. Przed sobą ujrzała uśmiechniętą Narcyzę.
— Za godzinę będzie kolacja — powiedziała kobieta. Niewiarygodne. Przespała pół dnia! — Czarny Pan rozkazał, abyś nam towarzyszyła. Na pewno chciałabyś się nieco odświeżyć.
— Dziękuję — powiedziała Hermiona już w pełni rozbudzona. Nie chciała jeszcze wstawać, lecz wiedziała, że Czarnemu Panu nie mogła się przeciwstawić.
Jeszcze kilka dni temu nigdy nie pomyślałaby w ten sposób. Kiedyś byłoby dla niej niewiarygodne, że przyjdzie jej spełniać żądania Sami-Wiecie-Kogo. A teraz nie dość, że była w domu, gdzie znajdowało się wielu Śmierciożerców, ale też wcale nie była w zagrożeniu. Na razie przynajmniej. Kto wie, co przyniesie przyszłość...
Szybko się umyła oraz ubrała. Zauważyła w lustrze bladość swojej skóry oraz cienie pod oczami. Walka oraz emocje odbiły się echem na jej wyglądzie, lecz nie miała żadnych kosmetyków, by to ukryć. Wzruszyła ramionami do swojego odbicia. Nigdy nie przejmowała się zbytnio wyglądem.
W końcu wyszła z łazienki. W pokoju czekała na nią Narcyza. Kobieta wstała z fotela i uśmiechnęła się nerwowo. Spojrzała na prostą, ciemnoszarą sukienkę Hermiony.
— Nie chciałam się zbytnio wyróżniać — uprzedziła jej pytanie dziewczyna. Kobieta ponownie nerwowo uniosła kąciki ust.
— Chodźmy już — powiedziała i skierowała się w stronę drzwi. Hermionie nie pozostało nic innego, jak podążyć za kobietą.
Korytarz oświetlały pochodnie, które zostały umieszczone w grubych, kamiennych murach w dużych odległościach od siebie, przez co wokół panował półmrok. Na ścianach nie wisiały żadne obrazy ani portrety. Cały korytarz był pusty. Tak jak wszystkie główne pomieszczenia w zamku, jak się później przekonała. Jedynie pojedyncze pokoje były urządzone przytulniej, na przykład ten, w którym się obudziła. Puste, szare ściany sprawiały wrażenie zimnych, smutnych; atmosfera panująca w zamku była ponura. Wręcz czuło się czarną magię, która znajdowała się w każdym zakątku tego dworku.
Szły labiryntem korytarzy i pomieszczeń przez kilka minut, a Hermiona rozglądała się wokół z ciekawością. W pewnym momencie przystanęły przed ogromnymi ciemnymi drzwiami, które wyglądały niczym wrota do innego świata. Mrocznego świata. Dziewczyna zdziwiona spojrzała drzwi. Nie miały żadnej klamki ani nawet kołatki.
— Tutaj jest jadalnia. Wszyscy już na nas czekają. — powiedziała Narcyza. — Jesteś gotowa?
— Chyba tak — powiedziała Hermiona i przełknęła nerwowo ślinę. Narcyza położyła swą szczupłą dłoń na drzwiach, a one otworzyły się powoli, ukazując wnętrze pokoju, który się za nimi skrywał.
Nie, to nie był pokój. To była wręcz sala balowa. Ogromne pomieszczenie z sufitem w kształcie kopuły, ściany w ciemnym odcieniu szarości, ogromny żyrandol ze świecami, wiszący nad stołem długim na około pięćdziesiąt osób. I chyba tyle osób przy nim właśnie siedziało.
Kilkadziesiąt par oczu wpatrywało się w nią i w panią Malfoy. Lecz przeważnie w nią. Poczuła, że się rumieni, więc speszona spuściła wzrok na swoje czarne buty. "Weź się w garść" krzyknęła do siebie w myślach. Więc zebrała się w sobie i przywdziała na twarz maskę, po czym śmiało spojrzała na wszystkich. U szczytu stołu siedział Czarny Pan. Spoglądał na Hermionę z mrocznym uśmiechem, przez co dziewczynę przeszedł dreszcz.
— Moi drodzy. Proszę, przywitajcie córkę Bellatrix, Revati Lestrange, znaną wszystkim pod imieniem Hermiona. Panna Lestrange dołączyła do nas wczoraj i stała się lokatorką tego domu. Mam nadzieję, że pójdzie w ślady swojej matki. — Mówiąc to ciągle patrzył na dziewczynę. Nie spuszczał z niej swych krwistych oczu. Hermiona unikała tego jadowitego spojrzenia, spoglądając po zdziwionych twarzach Śmierciożerców. Wszyscy wiedzieli, że Bellatrix straciła córkę ponad czternaście lat temu. Jakim cudem się odnalazła? Każdy zadawał sobie to pytanie. Hermiona poczuła, że Narcyza, która przez cały czas stała krok za nią, lekko popchnęła ją w stronę stołu. Wolne były tylko dwa miejsca. Najwyraźniej wszyscy czekali tylko na nie.
Pani Malfoy usiadła obok swojego męża, natomiast Hermiona podeszła do miejsca obok swojej matki. Usiadła na krześle wyprostowana niczym struna. Jej miejsce znajdowało się niedaleko Czarnego Pana. Nic dziwnego, przecież jej matka była jedną z jego najbliższych sług. Nadal wszystkie spojrzenia były skierowane na nią, jednak starała się nie zwracać na to uwagi.
Bellatrix odwróciła się do niej, zmierzyła spojrzeniem czarnych oczu, po czym ponownie zwróciła się w stronę Czarnego Pana.
— Częstujcie się — syknął Mroczny Władca, gdy na stole pojawiło się jedzenie. Hermiona spojrzała na swój talerz, lecz pomimo apetycznego wyglądu potrawy wiedziała, że zje tylko kilka kęsów. Miała ściśnięty żołądek ze stresu. Sięgnęła po srebrny widelec, by choć spróbować łososia, który znajdował się na jej talerzu, ale poczuła na sobie czyjeś spojrzenie na swoim lewym profilu. Odwróciła się do swojego sąsiada i spojrzała w pewne stalowe tęczówki.


*********************************

Witam ponownie! Cieszycie się, że znów się spotykamy? :)

Przepraszam za ewentualne błędy, ponieważ pisałam szybko, a poza tym nie mam jeszcze bety.

Proszę o komentarze! Nawet nie wiecie, jak wasze opinie motywują do dalszego pisania!

Nie wiem, kiedy kolejny rozdział. Najpierw muszę zająć się następną notką na mój drugi blog - Obliviate. O wszystkim będę informować w zakładce "Prorok Codzienny" oraz na mojej stronie i Asku.

A teraz do zobaczenia, kochani!
Buziaki! ;***

Bellatrix <3

piątek, 24 października 2014

Rozdział 2

Rozdział dedykuję mojej kochanej Adzie oraz Agacie ;) to dla was, kochane ;***

*********************************


Jakaś klątwa poleciała w jej stronę niezwykle szybko. Nawet nie wiedziała, kiedy udało jej się unieść różdżkę i odbić zaklęcie.
— Poczekaj…  — Chciała wyjaśnić, jednak głos uwiązł jej w gardle. Zaschło jej w ustach ze strachu, ale wiedziała, że nie może się poddać. Kolejne zaklęcie mknęło ku niej, przecinając powietrze ze świstem. Rzuciła się na ziemię, klątwa przeleciała nad jej głową, trafiając w wysoką sosnę. Drzewo w ciągu sekundy rozpadło się w drzazgi. Odłamki drewna posypały się wokół Hermiony. Jęknęła głośno, ponieważ niefortunnie upadła na lewe ramię. Do jej uszu doszedł nieprzyjemny trzask łamanej kości. Ręka pulsowała bólem, lecz mimo to udało jej się podnieść. Szybko wyczarowała tarczę, od której odbiło się kolejne zaklęcie. Czar poleciał z powrotem w stronę Bellatrix, jednak czarownica zniweczyła jego działanie leniwym machnięciem różdżki, by po chwili posłać kolejną klątwę w stronę Gryfonki. Dziewczyna widziała, że zaklęcie jest na tyle mocne, że nie jest w stanie się przed nim w żaden sposób obronić. Szybko rzuciła się w bok i wykonała przewrót przez bark, jak kiedyś uczyła się na  mugolskim obozie w wakacje. Znów klątwa śmignęła tuż nad nią, trafiając w ziemię za nią. Eksplozja nie pozwoliła jej wstać, grudki ziemi posypały się wokół, trafiając w jej ciało. Skuliła się, ochraniając głowę ramionami. Pył zasłonił otoczenie wokół niej, nie widziała nigdzie swojej przeciwniczki. Chciała się podnieść, jednak usłyszała kolejny złowróżbny świst nad sobą, więc jeszcze bardziej przywarła do ziemi. Po chwili przeturlała się w prawą stronę, zaciskając zęby, ponieważ lewe ramię promieniowało bólem. Po swojej lewej stronie usłyszała, jak kolejne zaklęcie pruje powietrze. Bellatrix nie wiedziała, że dziewczyna zmieniła swoją pozycję. Hermiona podniosła się i szybko pobiegła w prawo, póki gęsty pył nie opadł jeszcze całkiem i Śmierciożerczyni nie wiedziała, gdzie znajdowała się Gryfonka. Dziewczyna starała się poruszać jak najciszej, by ucho kobiety nie wychwyciło jej ruchu. Gdy zdawało jej się, że jest już wystarczająco daleko od swojej poprzedniej pozycji, przystanęła. Gęsty pył opadał z wolna, przepuszczając światło. Kontury otoczenia stawały się coraz bardzie wyraźne. Hermiona ujrzała ciemny zarys Bellatrix. Nie czekając dłużej, by czarownica jej nie zauważyła, wyciągnęła przed siebie różdżkę i posłała zaklęcie:
— Expelliarmus! — Niebieski promień poleciał w stronę kobiety. Bellatrix poleciała do tyłu, uderzona siłą zaklęcia, a jej różdżka wylądowała w dłoni dziewczyny.
— Ty podstępna plugawa szlamo! — krzyknęła Bellatrix, gdy tylko podniosła się z ziemi. — Jak śmiesz wytrącać mi różdżkę z dłoni! Pożałujesz tego, ty bękarcie mugoli!
— Posłuchaj mnie! — poprosiła Hermiona, trzymając przed sobą różdżkę, by w każdej chwili móc się obronić.
— Nie będę słuchać jakiegoś pomiotu twojego rodzaju! Szlamy nie mają prawa, by żyć! Zaraz się o tym przekonasz! — Czarownica wyciągnęła przed siebie lewe ramię i zbliżyła do niego wskazujący palec.
— Nie jestem córką mugoli! — krzyknęła szybko zrozpaczona dziewczyna. — Jestem czystokrwistą czarownicą! Jestem twoją córką!
Dłoń Bellatrix drgnęła i zatrzymała się przed Mrocznym Znakiem. Rzuciła zaskoczone spojrzenie w stronę Hermiony. Dziewczyna miała łzy w oczach.
— Nazywam się Hermiona! Kiedyś Melisandre Dorea Lestrange! Proszę, uwierz mi! Inaczej nie przeszłabym przez bariery. Proszę! — kolejne łzy stoczyły się po jej brudnym policzku. Jednak reakcji Bellatrix się nie spodziewała. Kobieta tylko rzuciła jej kolejne spojrzenie, po czym w oka mgnieniu jej szaty zmieniły się w smugę czarnego, gęstego dymu. Fala czerni owinęła się wokół jej ciała i pofrunęła w górę, ciągnąc za sobą czarny ogon, który po chwili rozpłynął się w powietrzu, niczym ślad po samolocie na niebie. Bellatrix zniknęła.
Hermiona opadła na kolana, zanosząc się szlochem. Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Jeśli wejdzie do Malfoy Manor ot tak, bez Bellatrix, nikt jej nie uwierzy, że jest jej córką. Wrócić też nie mogła. Drzwi, którymi tu przeszła zniknęły, wręcz rozpłynęły się w powietrzu. Poza tym nie mogła wrócić, musiałą się dowiedzieć całej prawdy. Otarła wierzchem dłoni mokre oczy, jednak nic to nie dało. Łzy wypływały spod jej powiek strumieniami. Co ona miała zrobić?
Drgnęła pod wpływem czyjegoś dotyku. Gwałtownie poderwała głowę i stanęła oko w oko z Narcyzą Malfoy. Kobieta położyła jej dłoń na ramieniu i nachyliła się do niej.
— Co ty tu robisz? — spytała niezbyt głośno, w obawie, że ktoś jeszcze dowie się o wizycie nieproszonego gościa.
— Ja... ja przyszłam się tu dowiedzieć prawdy — wyjąkała Hermiona.
— Prawdy?!
— Bellatrix jest moją matką, tak twierdzi profesor Dumbledore. Powiedział, że spędzę tu wakacje. Wysłał sowę do Bellatrix, ale sądząc po jej reakcji, list nie doszedł — dziewczyna zwiesiła głowę.
— Córką Belli? — wyszeptała Narcyza. — Melisandre? Ale... Jak to? Och, chodź moje dziecko ze mną! — powiedziała szybko kobieta, wstając.
Hermiona także spróbowała się podnieść, jednak gdy stanęła w pozycji pionowej, zakręciło jej się w głowie, czarne plamy zasłoniły polę widzenia.
Poczuła jeszcze że upada, po tym nie czuła już nic.


Usłyszała przytłumione szepty, jeszcze zanim otworzyła oczy. Wszystkie dźwięki zaczęły do niej docierać z podwójną mocą. Czuła, że jej głowa zaraz eksploduje. Uniosła delikatnie jedną powiekę, po chwili drugą. Na szczęście w pomieszczeniu, w którym się znajdowała, panował przyjemny półmrok. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, co się stało i gdzie się znajduje, jednak wszelkie wątpliwości rozwiała pewna kobieta, która nachyliła się nad jej twarzą.
— Nareszcie się obudziłaś — powiedziała Narcyza.
— Jak długo spałam? — spytała Hermiona i spróbowała dźwignąć się do pozycji siedzącej, jednak ból w całym ciele jej to uniemożliwił. Z jękiem ponownie opadła na poduszki.
— Cały dzień. Znalazłaś się tu wczoraj.
— Czy Bellatrix już wróciła? — Na to pytanie Narcyza rzuciła niepewne spojrzenie w przeciwległą stronę pokoju. Hermiona odwróciła głowę i ujrzała Lucjusza siedzącego wraz z jakimś mężczyzną przy stole. Nienaganna postawa Malfoya seniora promieniowała dostojnością, na jego twarzy jak zwykle gościła maska obojętności. Prawie niezauważalnie skinął głową na nieme pytanie małżonki.
— Moja siostra jeszcze nie wróciła, nie wiemy gdzie jest. Ale na pewno wróci. Tego jestem pewna. Na razie musisz leżeć i odpoczywać. Jesteś bardzo osłabiona. Miałaś złamaną rękę, jednak już się goi. Może cię jeszcze trochę boleć.
— Narcyzo — odezwał się niespodziewanie Lucjusz. Hermiona wzdrygnęła się na dźwięk jego zimnego głosu. Kobieta odwróciła się w stronę męża.
— Nasz gość na pewno jest głodny. Bądź dobrą gospodynią i zaproponuj Hermionie coś do jedzenia. — Dziewczyna zdziwiła się z tonu, jakim wypowiedział jej imię. Zwykle wycedzał je przez zęby, jakby chciał ją zaraz zabić. A teraz... Na pewno nie był on taki jak wcześniej, choć wiedziała, że mimo wszystko jego właściciel miłością do niej nie pałał.
— Och, oczywiście. Wybacz, Hermiono. — Klasnęła dwa razy w dłonie, a przed nią zmaterializował się skrzat w brudnej szmacie. Skłonił się najniżej jak mógł.
— Czym Rudzik może służyć najjaśniejszej pani? — Skrzat nie śmiał podnieść oczu na Narcyzę.
— Przynieś obfite posiłek. — Ton jej głosu był całkiem inny, niż gdy zwracała się do Hermiony. Pełen pogardy dla tego stworzenia. Skrzat znów pokłonił się nisko, po czym zniknął z cichym trzaskiem. Po chwili wrócił z ogromną tacą pełną jedzenia. Podał ją pani Malfoy, po czym po raz kolejny wręcz dotknął nosem podłogi i zniknął. Hermiona patrzyła na te scenę z oburzeniem, lecz nie wyrzekła ani słowa. Narcyza położyła tacę przed Hermioną, po czym pomogła dziewczynie usiąść. Gryfonka zaczęła spożywać naleśniki z czekoladą i bananami, kiedy do jej uszu doszły odgłosy zamieszania. Spojrzała pytająco na panią Malfoy, a ta popatrzyła na swojego męża. Lucjusz westchnął i zwrócił się do mężczyzny siedzącego z nim przy stole:
— Amycusie, sprawdź, co tam się dzieje.
— Nie jestem twoim służącym, Lucjuszu — warknął mężczyzna,
— Ależ mój drogi, to jest najzwyklejsza w świecie prośba. — Malfoy rzucił towarzyszowi kpiące spojrzenie. — Nie zapominaj jednak, że jesteś w moim domu. Tutaj panują moje zasady. — Przez chwilę trwała bitwa na spojrzenia ze stron dwóch mężczyzn, jednak po chwili Amycus Carrow wstał z miękkiego fotela, odstawił szklankę z jakimś trunkiem na blat stołu, po czym wyszedł z pomieszczenia.
— Jedz spokojnie, jesteś bardzo blada. — powiedziała Narcyza. Dziewczyna nieco speszona ciszą, która nagle zapanowała w pomieszczeniu, kontynuowała posiłek, jednak niezbyt długo. W momencie, gdy umoczyła usta w kawie, Amycus Carrow wrócił do pokoju.
— Jakie wieści? — spytał Lucjusz.
— Bellatrix wróciła, a z nią Czarny Pan.


*********************************

A jednak udało mi się skończyć rozdział dzisiaj. Rewelacji wielkiej nie ma, wiem... Jest krótszy od poprzedniego, ale cóż, zdarza się. Postaram się, żeby kolejny był dłuższy.

Kolejny rozdział pojawi się za jakiś dłuższy czas, bo muszę najpierw napisać notkę na Obliviate. Mam nadzieję, że wytrzymacie ;)
Buziaki ;***
Bellatrix

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 1

Rozdział dedykuję mojej kochanej Adzie, która zawsze mnie wspiera <3

*********************************

Szła wąską ścieżką wśród rosnących gęsto drzew. Mimo że było wczesne popołudnie, wokół panowała ciemność niczym w nocy. Zielone liście nie dopuszczały promieni słonecznych do wnętrza lasu. Dróżka była tak wąska, że czasami gałęzie drzew smagały ją po odsłoniętych ramionach. Jednak ona nieugięcie szła naprzód.
Bała się. Nawet bardzo. Lecz to nie ten las przyprawiał ją o niepokój, a świadomość tego, co czekało ją, gdy wreszcie dotrze do kresu swej wędrówki. A raczej brak świadomości. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać na skraju lasu.
Dostała wskazówki od dyrektora Dumbledore'a, choć nie wszystkie były jasne.
Na te miejsca zostały nałożone bardzo silne bariery. W tym przypadku opcja teleportacji stanowczo odpadała.
"— Domyślam się, że tereny otaczające tymczasowe miejsce pobytu twojej matki zostały zabezpieczone w taki sposób, by żadna wroga osoba nie mogła się tam dostać — mówił. — Najprawdopodobniej ma to związek z krwią. Tylko czarodziej spokrewniony z Bellatrix może się tam dostać. Ale i to nie jest łatwe. Przejście przez te bariery wymaga niemałych umiejętności magicznych. Lecz nie martw się, moje dziecko, jesteś bardzo uzdolnioną czarownicą. Na pewno dasz sobie radę. — powiedział.
— Niełatwo było mi znaleźć informacje o tym miejscu. Mam nadzieję, że nic ci się tam nie stanie — dodał jeszcze. — Wyślę dzisiaj sowę do Bellatrix z listem z wyjaśnieniami oraz dam ci drugi, na wszelki wypadek. Jutro wszystko będzie gotowe."
A "jutro" nastąpiło szybciej niż się spodziewała. Zaraz po uczcie pożegnalnej udała się z profesorem do jego gabinetu. Dostała ostatnie wskazówki, po czym wyruszyła w podróż dzięki ślicznemu rzeźbionemu lusterku, które zostało  zamienione w Świstoklik. Zwierciadło przeniosło ją na niewielką polanę, wokół której rozciągał się gęsty las.
Pierwszym "zadaniem", by dostać się do celu, była ofiara krwi. Przed dziewczyną zawisły w powietrzu krwistoczerwone litery, układające się w zdania, które brzmiały:

Byś przejść mógł, ofiarę złóż!
Lecz strzeż się krwi nieczysta,
jeśliś tu zawędrowała.
Oko twoje więcej nie mrugnie,
serce nie wybije rytmu.
Powiększysz grono przodków twych w piekle.
Jeśliś jednak najczystszym czarodziejem,
daj dowód tego, byś żyć mógł.
Niech krew twa zrosi ziemię!


W pierwszej chwili przestraszyła się, nadal mając w pamięci to, że zawsze była uważana za szlamę, lecz po chwili otrząsnęła się z tych myśli. Była czystokrwistą czarownicą i nie da sobie w kaszę dmuchać. Pozna swoją rodzinę.
Ofiarę złóż!
Po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich słów, stwierdziła, że nie ma w nich żadnego ukrytego sensu, a wręcz należy ją traktować dosłownie. Jeśli osoba była czystokrwistym czarodziejem, nic jej się nie stanie. Wyciągnęła z rękawa swoją różdżkę i, wypowiadając odpowiednie zaklęcie, dotknęła wewnętrznej strony dłoni. W tym miejscu nagle pojawiła się rana, z której po chwili powoli wypłynęła cienka stróżka krwi. Hermiona zagryzła wargi, ponieważ poczuła pieczenie w miejscu rozcięcia skóry. Krew powoli spływała po jej dłoni, a ona, nie wiedząc, czy ma ją upuścić w jakieś konkretne miejsce, pozwoliła upaść kilku kroplom na trawę przed jej stopami. Gdy tylko czerwona ciecz dotknęła podłoża, rozległo się ciche syczenie z tego miejsca. Pojawiła się cienka smużka dymu, jakby coś podpaliło kilka źdźbeł trawy. W istocie, gdy schyliła się, by przyjrzeć się temu zjawisku, ujrzała osmaloną trawę. Podniosła wzrok, by poszukać jakiejś wskazówki, co ma teraz robić. Gwałtownie się wyprostowała, gdy zauważyła, że litery zniknęły, lecz zamiast nich przed nią znajdował się ledwie widoczny drogowskaz uformowany ze smużki dymu. Wskazywał na las przed nią, a gdy dobrze się przyjrzała, spostrzegła niewielką ścieżkę. W następnej chwili drogowskaz rozpłynął się w powietrzu.

Teraz szła właśnie tą ścieżką, zastanawiając się, co ją czeka dalej. Jak się okazało, odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewała.
To było tak niespodziewane. W jednej chwili szła ciemnym lasem, a w drugiej znajdowała się na otwartej przestrzeni. Wokół było tylko kilka drzew, nie licząc oczywiście tych, które nadal znajdowały się za nią. Promienie zachodzącego słońca drażniły jej oczy. Jej wzrok padł na coś, co znajdowało się przed nią. Zmrużyła powieki, by dostrzec kontury tej rzeczy. Jednak słońce jej na to nie pozwoliło, rażąc ją w oczy. Bez chwili wahania postanowiła tam podejść.
Choć na początku zdawało się jej, że ten obiekt znajduje się dosyć blisko - pomyliła się. Szła już około pół godziny, gdy spostrzegła, co to jest. Jak bardzo się dziwiła, gdy okazało się, że tym przedmiotem są masywne, dębowe drzwi! Kiedy wreszcie zmęczona dotarła do nich, nacisnęła dużą, mosiężną klamkę. Tak jak myślała, były zamknięte. Wyciągnęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie:
Alohomora — lecz tak jak się domyślała, nic to nie dało. — Spróbować zawsze warto — szepnęła do siebie. — Co ja mam teraz zrobić? — powiedziała cicho, lecz na odpowiedź nie musiała długo czekać.
Nagle niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, jakby zbierało się na burzę. Nie minęło kilka sekund, a wokół zapanowała całkowita ciemność. Nie widziała kompletnie nic. Wyciągnęła rękę przed siebie, lecz to tylko powiększyło jej obawy, gdyż niczego nie ujrzała  Jej serce zaczęło gwałtownie wybijać rytm w klatce piersiowej, oddech przyspieszył.
"Co się dzieje?" pomyślała. Wypowiedziała zaklęcie:
—  Lumos! — Koniec jej różdżki został oświetlony niebieskawym promieniem. Tym razem uzyskała widoczność, jednak bardzo małą. Mogła zobaczyć swą wyciągniętą dłoń oraz drzwi, które nadal się obok niej znajdowały. Westchnęła z ulgą. Wszystkiego mogła się spodziewać. Nawet tego, że drzwi znikną. Więc gdy okazało się, że nadal znajdują się w tym samym miejscu, kamień spadł z jej serca. Znów nacisnęła klamkę, lecz teraz także nic się nie stało. Drzwi nie ustąpiły.
— No tak. A czego ja się niby spodziewałam? — powiedziała cicho do siebie. Nagle do jej uszu doszedł jakiś szelest. Gwałtownie odwróciła się w stronę, z której dochodził, jednak nic nie ujrzała. Serce podeszło jej wręcz do gardła. Wyciągnęła różdżkę przed siebie, jednak promień był zbyt słaby, by mogła coś zobaczyć.
— Lumos Maxima! — wykrzyknęła, a z jej różdżki wystrzeliła w górę kula światła, rozświetlając ciemność panującą wokół. To, co ujrzała, sprawiło, że cofnęła się gwałtownie, natrafiając plecami na drewniane drzwi, a z jej gardła wydobył się cichy pisk.
W jej stronę skradały się, niczym zwierzęta, jakieś postacie. Wiele postaci. Wystarczyło kilka sekund, by zrozumiała, że są to inferiusy. Szły, czołgały się i skradały półkolem w jej stronę. Wychudzone ciała, w których nie płynęłą krew, brudne, skołtunione włosy, wielkie oczy w zapadłych twarzach, patrzące z nienawiścią, chęcią mordu. Hermiona poczuła, że ze strachu pocą jej się dłonie. Przez moment ogarnęła ją panika, jednak po chwili powróciła jej pewność siebie. W myślach szybko przypomniała sobie całą wiedzę, którą zdobyła, na temat inferiusów. I już wiedziała, co ma zrobić. Stworzenia były już coraz bliżej, otaczały ją, zacieśniając półkole. Wycelowała różdżką w inferiusy, które znajdowały się naprzeciw niej.
Relashio — krzyknęła, a siła zaklęcia odrzuciła niektóre stwory daleko w tył. Jednak nie wszystkie. Sięgnęła więc innej deski ratunku.
Incendio — wypowiedziała zaklęcie, o którym czytała w książkach. Z jej różdżki wystrzelił snop iskier, które po kilku sekundach zamieniły się w ogień. Płomienie pożerały część nieżyjących istot, a dziewczyna walczyła z pozostałymi. Wszędzie wokół płonął ogień, podsycany coraz to nowszymi ofiarami. Kiedyś delikatna dziewczyna, a teraz walcząca o życie lwica. Z jej różdżki wciąż sypały się iskry, by w postaci płomieni pożreć tych, którzy chcieli ją zabić.
Confringo — krzyknęła, celując w stwory po swojej prawej stronie. W ułamku sekundy ziemia wybuchła, a eksplozja odrzuciła stwory w różne strony. Te inferiusy już nie wstały. Lecz musiała walczyć o życie z innymi upiorami. Zaklęcia sypały się z jej różdżki w różne strony. Ogień stał się jej sprzymierzeńcem.
"Co mnie jeszcze dzisiaj czeka?" przemknęło jej przez myśl, gdy rzuciła Lacarnum Inflamare na kolejnego inferiusa. "Oczywiście jeśli przeżyję" uśmiechnęła się krzywo. Na jej nieszczęście, czar, który rozświetlił ciemność, powoli przestawał działać. Świetlista kula przygasała. Hermiona uniosła głowę, a po chwili wypowiedziała takie samo zaklęcie jak poprzednio. Znów z jej różdżki oderwała się ogromna kula, wypełniona światłem. Ponownie wzniosła się, by zawisnąć w powietrzu niczym słońce i rozświetlać mrok. Dziewczyna przez kilka sekund nie powstrzymywała stworów, co jeden z nich postanowił wykorzystać.
Wystarczyła chwila nieuwagi Hermiony, by jeden z inferiusów szybko zakradł się do niej i wskoczył na niczego niespodziewającą się dziewczynę. Brązowowłosa krzyknęła przerażona, gdy kościste palce upiora otoczyły jej szyję. Jednak wiedziała, że panika nie pomoże jej zwyciężyć, a jedynie może się przyczynić do porażki.
Szybkim ruchem różdżki sprawiła, że stwór wyleciał w powietrze, przewracając kilku innych wrogów. Hermiona gwałtownie nabrała powietrza i szybko wypuściła je ze świstem. "Skup się!" krzyczała na siebie w myślach. Jej ciało drżało ze strachu. Kostki jej pobielały od zaciskania dłoni na różdżce. Oddech był szybki, urywany. W głowie jej szumiało od nadmiaru adrenaliny. Mimo jej starań, część inferiusów nadal "żyła". Wycelowała w miejsce, gdzie tłoczyły się upiory.
Bombarda Maxima — krzyknęła, a z jej różdżki wystrzeliło białe światło, które pomknęło w stronę zjaw. Siła eksplozji odrzuciła ją gwałtownie do tyłu. Uderzyła plecami w drzwi, aż powietrze uszło z jej płuc. Upadła na ziemię i osłoniła twarz rękoma. Wokół niej upadały grudy ziemi, kamienie, a co najgorsze, części ciał inferiusów. Gdy tuż przed nią wylądowała wychudzona ręka stwora, ledwo powstrzymała się, by nie zwymiotować. Po jej policzku płynęły łzy, żłobiąc jasną ścieżkę na wybrudzonej kurzem i ziemią twarzy. A co jeśli nie pokonała wszystkich inferiusów? Lub zaraz przybędą kolejne? Takie myśli krążyły w jej głowie. A, co najważniejsze, jak otworzy te drzwi?
Spojrzała przed siebie. Światło przebijało się przez pył, który wzbił się, gdy wysadziła ziemię zaklęciem. Wokół leżały porozrzucane bryły ziemi oraz ciała stworów. Wzdrygnęła się na ich widok.
Przymknęła powieki i oparła plecami o drzwi. Cichy szloch wyrwał się z jej gardła. Napięcie zaczęło schodzić z niej wraz ze łzami, które coraz szybciej wypływały z jej oczu.
Siedziała tak przez chwilę, regenerując siły, które całkowicie ją opuściły. W końcu otworzyła swe zapłakane brązowe oczy, by sprawdzić, czy znów nie zagraża jej niebezpieczeństwo w postaci kolejnych inferiusów. Od razu jednak zmrużyła powieki, ponieważ światło poraziło ją w oczy. Gdy przywykły do jasności, dziewczyna rozejrzała się.
Ciemne chmury oddaliły się, jakby za dotknięciem różdżki. Słońce już prawie całkiem zaszło za horyzont, lecz jego ostatnie ciepłe promienie jeszcze oświetlały to miejsce. Hermiona rozejrzała się po miejscu walki. Upiory lub ich fragmenty leżały porozrzucane wokół ogromnego dołu w ziemi, który powstał, gdy zaklęcie bombardujące uderzyło w to miejsce, unicestwiając pozostałe jeszcze przy "życiu" inferiusy. Po raz kolejny wzdrygnęła się na ten widok. Była wyczerpana, więc dopiero po  chwili odpoczynku postanowiła wstać i spróbować przedostać się przez drzwi. Podniosła się szybko, ale gwałtowna zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło się jej w głowie. By złapać równowagę, chwyciła się mosiężnej klamki, naciskają ją. Co dziwne, metal ustąpił, a skrzydło drzwi otworzyło się. Dziewczyna nie spodziewała się tego, więc upadła na plecy na gęstą zieloną trawę po drugiej stronie. Mimo że czuła ból w okolicy łopatek, podniosła się i czujnie rozejrzała po okolicy, wypatrując jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Widok, który zobaczyła, zmroził jej krew w żyłach.
Stała na ścieżce przed Malfoy Manor.
Mimo że nigdy nie widziała posiadłości Malfoyów na własne oczy, czytała kiedyś gazetę i zauważyła zdjęcie przedstawiające dworek arystokratów. Chociaż było to dawno, rozpoznała ten budynek. Nie można było pomylić go z żadnym innym. Parząc na posiadłość, od razu wyczuwało się mroczną atmosferę panującą wokoło. Malfoy Manor otaczał gęsty sosnowy las. Gdyby nie obecność czarnej magii, która zapewne była w każdym zakątku dworku, Hermiona pomyślałaby, że jest tu nawet przyjemnie. Woń sosnowych igieł dotarła do jej nozdrzy, a ona wciągnęła zapach głęboko do płuc, rozkoszując się tym doznaniem.
Była wręcz wykończona tym dniem, lecz on jeszcze nie dobiegł końca.
Postąpiła kilka kroków w stronę dworku, gdy drzwi do budynku otworzyły się gwałtownie, a na ścieżkę wybiegła wysoka kobieta w długiej czarnej sukni i z różdżką w ręku. Jej twarz okalała burza gęstych hebanowych loków. Ciemne oczy patrzyły złowrogo. Hermiona zatrzymała się w pół kroku. Wiedziała, kto to jest. Już zamierzała coś powiedzieć, lecz kobieta ją uprzedziła.
— Jak się tu dostałaś, plugawa szlamo? — wykrzyczała Bellatrix Lestrange.



*********************************

Witam ponownie!
Jak się podoba pierwszy rozdział? :)

Proszę o komentarze! Wam to zajmuje kilkanaście sekund, może nawet mniej, a dla mnie to ogromna motywacja do dalszego pisania :)

Buziaki ;***
Bellatrix

sobota, 2 sierpnia 2014

Prolog

Ból, szok, smutek i jeszcze wiele innych emocji, których nie potrafiła nazwać, ogarnęły jej duszę. Łzy popłynęły po policzkach, a papiery wypadły z drżącej palców. Czuła się, jakby ktoś trzymał ją za szyję i nie pozwalał złapać tchu. Nie wiedziała, co myśleć, co robić. Podniosła wzrok na starszego mężczyznę, siedzącego na bogato rzeźbionym krześle przed nią. Patrzył na dziewczynę z troską.
— Hermiono — zaczął — wiem, że to dla ciebie ogromny szok, ale musiałem cię o tym kiedyś powiadomić. To bardzo ważne, żebyś wiedziała, że mimo wszystko nadal jesteś tą samą osobą. Bez względu na wszystko. Pamiętaj, że to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy. A nie sprawy, na które nie mamy najmniejszego wpływu. — Rzucił zatroskane spojrzenie w stronę brązowowłosej. Dziewczyna wpatrywała się w chropowatą ścianę naprzeciwko, przebiegając wzrokiem po pęknięciach rozchodzących się w przeróżne strony. Po chwili schyliła się i podniosła dwie kartki z podłogi. To właśnie te skrawki papieru obróciły całe jej dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni. Rozprostowała je i ponownie przeczytała lekko wyblakłe litery.

Akt urodzenia
Nazwisko: Lestrange
Imię (imiona): Revati Dorea
Data urodzenia: dziewiętnastego września tysiąc dziewięćset siedziemdziesiątego dziewiątego (19.09.1979) roku
Miejsce urodzenia: Londyn
Imię (imiona) i nazwisko rodowe ojca: Rudolph Lestrange
Imię (imiona) i nazwisko rodowe matki: Bellatrix Black

Akt urodzenia
Nazwisko: Granger
Imię (imiona): Hermiona Jean
Data urodzenia: dziewiętnastego września tysiąc dziewięćset siedziemdziesiątego dziewiątego (19.09.1979) roku
Miejsce urodzenia: Londyn
Imię (imiona) i nazwisko rodowe ojca: Hugo Granger
Imię (imiona) i nazwisko rodowe matki: Jean Fairley

Oderwała wzrok od kartek i spojrzała na profesora Dumbledore'a.
— Dlaczego nie powiedział mi pan o tym wcześniej? — spytała, starając się przełknąć gulę w gardle.
— Ponieważ dopiero teraz stałaś się gotowa, by przyjąć tę wiadomość.
— Przez całe pięć lat musiałam znosić wszelkie przykrości, wyzwiska tylko dlatego, że według pana nie byłam gotowa? Dlaczego zostałam umieszczona w rodzinie mugoli? Przecież mogłam wychowywać się wśród jakiś czarodziei.
— Hermiono, gdy Rudolph zginął, a Bellatrix została zamknięta w Azkabanie, nie miał się tobą nikt zająć.
— Na pewno by się ktoś znalazł. Chociażby Malfoyowie — powiedziała cicho, choć na samą myśl, że miałaby się wychowywać u tych ludzi, przeszedł ją dreszcz.
— No dobrze — westchnął dyrektor. — Umieściliśmy cię w rodzinie mugoli, ponieważ nie chcieliśmy, abyś miała coś wspólnego z magią, a w szczególności z czarną magią. Oczywiście wiedzieliśmy, że będziesz czarownicą. Nie mogło być innej opcji. Ale mieliśmy nadzieję, że pomimo swych korzeni wyrośniesz na rozsądną osobę. I tak się stało. Trafiłaś do Gryffindoru, co na pewno by się nie stało, gdybyś była wychowywana przez rodzinę Malfoyów. Bliscy mają ogromny wpływ na potomstwo. Wiem, jakie wartości są wpajane w arystokratycznych rodzinach, więc chciałem, by ciebie to ominęło. Drogie dziecko, mam nadzieję, że rozumiesz, że to było dla twojego dobra.
— Dla mojego dobra? — podniosła głos, ale zaraz się pohamowała i zawstydzona opuściła głowę. — Nie wiem, co o tym myśleć. — Westchnęła cicho, a dyrektor słyszał, jak drży jej głos. — Czyli... Przez pięć lat Ślizgoni mną pomiatali, nazywali mnie szlamą, a jak się okazało, jestem czystokrwistą czarownicą? — Spojrzała na profesora Dumbledora szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma. — A wszystko przez to, że podjął pan taką decyzję...
— Nie ja, a Zakon — przerwał jej mężczyzna, a ona pokiwała głową z roztargnieniem. Przemknęła jej myśl, że została oszukana, ale odgoniła ją od siebie.
Już jutro wakacje. Gdzie miała się podziać? Wrócić do rodziców-mugoli? Wiedziała, że ta wiadomość nie zmieniła ich uczuć względem niej. Wciąż kochali ją tak samo. Jednak... Mimo to ta informacja zmieniła wszystko.
— A czy... Bellatrix... czy ona wie, że jestem jej córką? Podczas walki w Departamencie Tajemnic rzuciła na mnie Crucio... Czy ona wiedziała, że jestem jej dzieckiem? — spytała łamiącym się na samo wspomnienie głosem.
— Na pewno nie. Nadała ci inne imię, musieliśmy je zmienić. Umieściliśmy cię w mugolskiej rodzinie. Nie miała pojęcia, u kogo dorastałaś, gdzie.
— A... a co teraz ze mną będzie? — zapytała niepewnie, bojąc się odpowiedzi.
— Oczywiście możesz nadal mieszkać u państwa Grangerów.
— Ja... Ale... To znaczy... Nie... — zaczęła się jąkać
— Hermiono, oni nadal cię kochają. Dla nich nic się nie zmieniło. Nadal jesteś częścią ich życia. Jednak jeśli zdecydujesz, by już tam nie powrócić, ich pamięć zostanie zmodyfikowana przez członków Zakonu. Magia zostanie na zawsze usunięta z ich życia.
Dziewczyna rozdarta słuchała słów dyrektora. Starszy mężczyzna widział toczącą się w niej walkę.
— Jest także druga opcja — odezwał się po chwili.
— Jaka?
— Zamieszkasz z Bellatrix.


*********************************

Witam! 
Oto prolog!
Zaskoczył was? Mam nadzieję.

Część z wam zna mnie na pewno z mojego pierwszego bloga o Dramione:
Na niego także serdecznie zapraszam :)

Buziaki ;***

Bellatrix