wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 8

Rozdział dedykowany kochanemu Goferkowi! Strasznie mi pomogłaś, wielkie dzięki <3

*********************************


Szaleńczy śmiech rozbrzmiał przed ich domem, a po chwili w dach budynku uderzyło zaklęcie, niszcząc jego część. Dachówki posypały się wokół, uderzając o ściany, wpadając przez dziurę do środka oraz spadając na ziemię w ogródku. I kolejne zaklęcie, tym razem trafiło w jedno z okien na piętrze, tłukąc szkło na miliony kawałków. Krzyki Ginny i Molly pomieszały się z tym okropnym, złowieszczym śmiechem szaleńca. Szalonej śmierciożerczyni. 
Wypadli przed dom, wszyscy. Remus Lupin na czele, za nim Nimfadora oraz Artur. Przy samych drzwiach stał Harry, a wraz z nim Ron, Ginny oraz pani Weasley. Wszyscy przyglądali się z przestrachem i złością czarnym smugom krążącym wokół ich domu. W pewnym momencie jedna z nich odłączyła się od reszty i zbliżyła do lokatorów tej rudery. W ślad za smugą czarnego dymu, która krążyła wokół nich niestrudzenie, śmiejąc się bez końca, podążał ogień. Zatlił się na suchej trawie i rozprzestrzenił, tworząc niezamknięty jeszcze krąg.
Dym nagle zatrzymał się przed członkami Zakonu i osiadł na ziemi, ukazując postać Bellatrix Lestrange. Nie miała na sobie maski, jaką zwykle nosili słudzy Czarnego Pana. Kobieta uśmiechnęła się złowieszczo i wybiegła ze śmiechem z ognistego kręgu, zanim ktokolwiek rzucił w jej stronę jakiekolwiek zaklęcie. Pierwszy oprzytomniał Harry Potter. Rzucił się w bieg za czarownicą, nie zważając na okrzyki Remusa i Molly. Przedzierał się przez wysokie, suche trawy okalające Norę, nieświadom tego, że w ślad za nim podążyła Ginny Weasley, wymykając się rodzicom, nim ktoś z dorosłych zdążył ją złapać. Tuż za nią zamknął się krąg ognia, odgradzając dwójkę nastolatków od członków Zakonu. Chwilę miało potrwać, nim dorośli czarodzieje ugaszą magiczny pożar...
– Zabiłam Syriusza Blacka, ha-ha! – Chłopak podążał za tym szalonym głosem, kierując się chęcią zemsty. To ta kobieta zabiła jego jedyną rodzinę, jego ojca chrzestnego! Musiała za to zapłacić.
– Harry! – usłyszał chłopak za sobą. Ginny. Co ta głupia dziewczyna zrobiła? Naraziła się na takie niebezpieczeństwo! To jego walka!
Nad głową słyszał świsty czarnych smug lecących w stronę Nory. Musiał wybrać. Zemsta czy Ginny?
W jednej chwili odwrócił się i pobiegł z powrotem, do dziewczyny.
– Ginny! – krzyknął, by rudowłosa wiedziała, gdzie on jest, ale także po to, by wiedzieli to śmierciożercy. Musiał odwrócić od niej uwagę napastników.
Usłyszał odgłos stóp uderzających w biegu o ziemię oraz szelest towarzyszący przedzieraniu się przez wysokie trawy. Gdzieś przed nim, pośród traw, mignęły mu rude włosy. Już niedaleko!
Już ją widział. Ulgę na jej twarzy, gdy go zauważyła, gdy zobaczyła, że nic mu nie jest, że żyje. Uśmiech na jej pięknych ustach. Marchewkowe włosy powiewały w biegu, podskakując w rytm jej kroków. Wyciągnęła rękę przed siebie, choć od chłopaka dzieliło ją wciąż kilkadziesiąt metrów.
Wszystko przerwał śmiech. Bellatrix pojawiła się między nimi niespodziewanie, śmiejąc się szaleńczo, jak na nią przystało. Nim Harry zdążył cokolwiek zrobić, krzyknąć, machnąć różdżką, ona już rzucała to jedno jedyne zaklęcie na dziewczynę. Zielony promień pomknął w stronę Ginny, a rudowłosa zdążyła tylko rzucić ostatnie spojrzenie chłopakowi.
– Harry, kocham cię! – krzyknęła jeszcze i w tym samym momencie zaklęcie trafiło ją w pierś, powalając na ziemię. Martwą.
– Ginny! Nie! – wrzasnął chłopak, czując, jak ogarnia go nieopanowana furia.
– Słodko – zadrwiła czarownica, uśmiechając się ironicznie.
– Nienawidzę cię! – Harry zaatakował wiedźmę, ale kobieta bez problemu odbiła zaklęcie, obracając się w miejscu i unosząc się szybko w postaci czarnego dymu.
– Widzimy się wkrótce, Potter! – usłyszał jeszcze, po czym Bellatrix zniknęła mu z oczu. W ślad za nią podążyła reszta śmierciożerców po wykonaniu swego zadania. Harry podbiegł do ciała Ginny i upadł na kolana, zanosząc się niepohamowanym płaczem Objął jej nieruchome ciało ramionami i ułożył głowę na jej brzuchu, mocząc łzami koszulę nocną dziewczyny. Spazmatyczny szloch wstrząsał całym jego ciałem.
W takim właśnie stanie znaleźli go po niedługim czasie pozostali. Molly upadła na kolana obok Harry'ego, tak jak on zanosząc się płaczem. Złapała twarz martwej córki w dłonie, błagała ją, by otworzyła oczy, modląc się, aby tak się stało. To nie mogła być prawda. Jej słodka, cudowna, od dawna upragniona córka nie żyła!
Artur stał nad żoną oniemiały, z bólem patrząc na rozgrywającą się scenę. To samo inni. Ron nie wiedział, co zrobić. Łzy po cichu wypłynęły z jego oczu, zalewając twarz. Poczuł na swoich barkach czyjeś drobne dłonie. Odwrócił się, by zobaczyć zasmuconą twarz Nimfadory, która chciała go pocieszyć. Remus stał za kobietą, zasłaniając dłonią swą poznaczoną bliznami twarz.
– Taka młoda, niewinna – mruczał pod nosem cicho, aby nikt go nie usłyszał.
W końcu ruszyli w stronę domu, a raczej resztek, jakie z niego zostały po ataku śmierciożerców, transportując ciało dziewczyny za pomocą zaklęcia lewitującego. Rude włosy Ginny powiewały na wietrze, układając się wokół jej głowy niczym ognista aureola. Harry szedł obok niej, trzymając jej zimną dłoń, patrząc na nieruchomą twarz. Po policzkach nadal spływały mu łzy. Molly podążała przytulona do męża, płacząc w jego szatę.
Jedyne, co im teraz pozostało, to lament oraz płacz. I strach.

~*~

– Nie! – szepnęła Hermiona, potrząsając gwałtownie głową, co wprawiło w ruch brązowe loki. Kosmyki włosów opadły na twarz dziewczyny, ale ona nie zwracała na to uwagi. Ba, nawet tego nie widziała. Zaszkliły jej się oczy, otoczenie rozmazało. Patrzyła na wszystko jakby przez mgłę.
Blaise nie wiedział, co teraz zrobić. Przytulić dziewczynę, zostawić ją samą? Jego przyjaciółki rzadko płakały, a jeśli już, robiły to we własnych pokojach. W każdym razie nigdy nie widział ich płaczących. A Hermiona w ciągu kilku dni zdążyła się rozpłakać kilka razy! Co on miał teraz zrobić? Jednak dziewczyna sama zdecydowała.
– Ty...! Ty obrzydliwcu! Ty w tym brałeś udział! Pomogłeś w tym! Zostaw mnie, odejdź ode mnie, potworze! Ja... Chcę zostać sama, ani mi się waż mnie szukać! – wykrzyczała mu prosto w twarz, po czym jak burza wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Chłopak zrezygnowany usiadł na kanapie, wpatrując się smutnym wzrokiem w drzwi. Ciężko ją teraz będzie przekonać...
Hermiona zbiegła po schodach najszybciej, jak umiała, by znaleźć się jak najdalej od Blaise'a, od wszystkich.
Nowa rodzina, przyjaciele, dom. Wcześniej te słowa kojarzyły jej się tylko z ciepłem, miłością i bezpieczeństwem. Teraz zaczęła odkrywać nowe znaczenia tych wyrazów. Strach, ciemność, ciągły nadzór i śmierć. To ostatnie wisiało w powietrzu w tym budynku. Wspomnienie Ginny... O ile Hermiona jeszcze nie zetknęła się ze śmiercią człowieka, to wiedziała, że prędzej czy później będzie miała krew niewinnych na swych dłoniach. Niezmywalną czerwień, która zostanie jej prześladowcą do samego końca. Już teraz ją miała, choć nie dosłownie. Wręcz czuła metaliczny zapach krwi rudowłosej dziewczyny w nozdrzach i lepkość szkarłatu na rękach. Hermiona nie mogła się pozbyć tego uczucia, więc biegła przed siebie szybciej i szybciej. Pędziła, ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na nic. Chciała tylko uciec od smrodu śmierci i cierpienia. I poczucia winy. Ale od niego uciec nie mogła...

Otworzyła oczy, rozglądając się gwałtownie. Siedziała skulona w kącie jakiegoś pomieszczenia. Kolana podciągnęła pod brodę, oplatając je mocno ramionami. Przez otwarte okno wpadały promienie słoneczne oraz wiatr, poruszając długą krwistoczerwoną zasłoną. Ten kolor przykuł jej uwagę. Dusił ją, przygniatał. Znów poczuła lepkość krwi na palcach i jej zapach w nozdrzach. Mieszał się z zapachem książek i pergaminu, tworząc nietypową woń, którą zapamięta do końca życia. Wbiła paznokcie we wnętrze swych dłoni, zostawiając ślady w kształcie czerwonych półksiężyców. Imię przyjaciółki obijało jej się w głowie, tak samo jak jej głos i uroczy śmiech. Wszystko kotłowało się w czaszce Hermiony, więc dziewczyna, nie panując nad sobą, uniosła ręce i wplotła je w swoje brązowe loki. Zacisnęła dłonie na włosach i mocno szarpnęła, krzycząc, piszcząc, dusząc się od szlochu.
Ciągnęła się za loki, wręcz wrzeszcząc z bólu, tłumiąc ten odgłos poprzez przygryzanie materiału swojej szarej bluzki. Łzy płynące z jej oczu skapywały na kolana dziewczyny oraz na drewnianą, ciemną podłogę.
W takim właśnie stanie znalazł ją Draco Malfoy. Cicho wszedł do biblioteki i potrząsnął smętnie głową na widok dziewczyny. Westchnął nawet, co nieczęsto mu się zdarzało. Widok płaczących nowicjuszy zawsze budził w nim wspomnienia. Godziny spędzone na zadręczaniu się, chowanie po opuszczonych zakątkach Malfoy Manor po kolacjach, podczas których Czarny Pan ze swymi poplecznikami świętował kolejne triumfy. Dni, które wydłużały się na zastanawianiu nad ideami Voldemorta. Przez miesiące każda minuta, a nawet sekunda stawała się nie do zniesienia. Był tam samotny, pusty, przerażony. Jakby jego dusza wyszła na długi spacer, pozostawiając ciało i umysł bez słowa.
To tylko rok, a tak bardzo wyrył mu się w pamięci. A tak naprawdę jego męki trwały tylko przez okres poprzednich wakacji oraz świąt, ponieważ resztę czasu spędzał w szkole. Kto by pomyślał, że przez ten krótki okres mogło się tyle wydarzyć w życiu chłopaka?
Znał ból Hermiony, ale wiedział, że nie ma ona czasu na zamartwianie się i zastanawianie. Nikt nigdy nie miał. I ktoś powinien ją o tym uświadomić.
– Lestrange.
Na dźwięk jego głosu dziewczyna drgnęła, uciszając się trochę, lecz stłumione łkanie nadal wydobywało się z jej gardła. Jej oczy rozszerzyły się i chłopak miał wrażenie, że chciała jeszcze bardziej wcisnąć się w kąt. Podszedł kilka kroków, ale nie spotkało się z to z pozytywną reakcją dziewczyny.
– Idź stąd. Zostaw mnie – powiedziała cicho, a on wyczuł w jej głosie strach.
– Zaraz śniadanie, a jeśli nie przyjdziesz i nie będziesz miała jakiegoś odpowiedniego wytłumaczenia, zostaniesz potraktowana Cruciatusem. A tego, uwierz mi, nie chcesz.
– Moja przyjaciółka została zabita. To chyba wystarczająco poważny powód – wybąkała, wpatrując się w podłogę.
– Gdzie indziej może i owszem, lecz nie tutaj.
Hermiona jeszcze bardziej spuściła głowę, a splątane loki zasłoniły jej twarz. Draco stał przez chwilę, wpatrując się w nią, aż w końcu przykucnął przed nią, a ona podniosła na niego przestraszone i załzawione oczy.
– Słuchaj, Lestrange. Przykro mi z powodu śmierci twojej koleżanki. Nie zrobiła nic, by zasłużyć na to. Po prostu była po złej stronie. Nie patrz tak na mnie. Nie widziałaś jeszcze wszystkiego, ale ja owszem i jestem pewien, kto wygra, czy tego chcemy, czy nie. Musisz zacisnąć zęby i robić, co ci każą, inaczej zginiesz. Chcesz tego? - Wpatrywał się w nią swoimi stalowymi oczami, aż opuściła głowę, utwierdzając go w oczywistym przekonaniu, iż nie chce umrzeć. – Więc teraz się zbieraj, bo na śniadaniu powinnaś wyglądać, jakby cię ta sprawa w ogóle nie ruszała. Jasne?
Złapał Hermionę  za ramię i postawił do pionu. Zachwiała się lekko, a on pomógł jej utrzymać równowagę. Jedną dłonią przytrzymywał brązowowłosą za łokieć, drugą położył na plecach dziewczyny. Wyczuł, że pannę Lestrange przeszedł  dreszcz z powodu jego dotyku i cała się spięła, lecz postanowił to zignorować. Nie czas teraz na nienawiść.
Wyszli z biblioteki po cichu, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnie uwagi. Dziewczyna ocierała wolną ręką łzy, które mimo wszystko wciąż wypływały z jej oczu. Ginny nie żyje! Choć bardzo chciała, nie potrafiła przestać o tym myśleć. Draco rzucił tylko spojrzenie w jej stronę i wywrócił oczami. Czekała ją jeszcze długa droga, nim nauczy się panować nad emocjami.
– Malfoy, skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
Zdziwił się, gdy usłyszał jej cichy głos. Nie spodziewał się tego.
– Nie wymagało to zbyt wielkiej dedukcji. Ty i biblioteka to jedność. Logiczne, że nawet nie panując nad sobą, udałaś się do swej świątyni spokoju.
Pokiwała głową, ale więcej się nie odezwała. Szli w ciszy na ich piętro i, o dziwo, nie spotkali po drodze nikogo. Cóż za szczęście. Kiedy stanęli przed pokojem dziewczyny, Draco puścił ją i odsunął się.
– Mam przeczucie, że gdy wejdziesz do tego pokoju sama, ponownie się rozkleisz i nie wyjdziesz stąd. Aby temu zapobiec, będę ci towarzyszył i pilnował czasu. Nawet nie myśl o tym, aby protestować. – Otworzył drzwi i przepuścił Hermionę w przejściu. Dziewczyna zamruczała coś pod nosem, ale posłusznie weszła do pokoju, unosząc głowę. Blaise'a nigdzie nie było, najwyraźniej opuścił jej pokój zaraz po tym, jak ona z niego wybiegła. Zasępiła się. Powiedziała chłopakowi naprawdę niemiłe rzeczy, mimo iż on wcale nie był winny tej tragicznej sytuacji. Robił to, co musiał.
– Do śniadania mamy dwadzieścia pięć minut. W ciągu piętnastu masz się ogarnąć. No dalej - pospieszał ją Draco, siadając wygodnie na fotelu i wpatrując się w nią natarczywie, by wreszcie się ruszyła.
Hermiona odwróciła się i weszła do swojej łazienki. Odkręciła kurek kranu, nabrała wody w dłonie i przemyła zimną cieczą twarz. Przyniosło to ulgę jej rozpalonym policzkom i zapłakanym, opuchniętym oczom. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie i spojrzała w lustro. Strużki wody spływały po jej czole, nosie, policzkach, brodzie i skapywały do umywalki. Opuchnięte od płaczu wargi, czerwone oczy, nos oraz policzki. Jak ona miała się tego pozbyć? Wciąż miała opory przed używaniem magii, od kiedy przypomniała sobie o namiarze. Może i tutaj był niewykrywalny, ale ona wciąż pozostawała tą samą Hermioną z zasadami. Jedyny sposób to po prostu czekanie, aż jej skóra przybierze normalny odcień, oczy także. Z opuchniętymi powiekami potrwa to dłużej...
Sięgnęła po szczotkę do włosów i zabrała się za rozczesywanie swoich skołtunionych loków. Chociaż tyle mogła zrobić, by choć w pewnym stopniu poprawić swój wizerunek. Wiedziała, że Malfoy jej nie odpuści. I wiedziała także, że chłopak miał rację.
W ciszy wyszli z jej pokoju, kierując się w stronę jadalni. Ona szła z opuszczoną głową, on jak zwykle prezentował się nienagannie. Ubrany był w czarną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci, co zdziwiło Hermionę, która rzucała ukradkowe spojrzenia na jego lewe przedramię. Puste.
"A więc jeszcze nie jest śmierciożercą", pomyślała dziewczyna z niemałą ulgą.
– Dopiero mnie to czeka - powiedział cicho Draco, pesząc Hermionę, która była pewna, że chłopak nie zauważył, gdzie spoczywa jej wzrok. Wbiła spojrzenie w podłogę. – Ciebie zresztą też. Nie ma sensu tego ukrywać.
Dziewczyna prawie się potknęła o własne nogi, gdy to usłyszała. Był on pierwszą osobą, która wypowiedziała jej obawy na głos. Jednak nie odpowiedziała nic chłopakowi z obawy, że zdradzi ją drżenie głosu. Resztę drogi przeszli w całkowitej ciszy.

Gdy weszli razem jadalni, wiele osób zwróciło głowy w ich stronę. Hermiona nie zatrzymała się, a ruszyła do swojego krzesła z uniesioną głową, nie spoglądając na nikogo. Wciąż miała zaczerwienione oczy, ale nie ukrywała tego. Dumnie podeszła do swojego miejsca, tak jak radził jej przed wejściem Malfoy, za co w myślach właśnie mu dziękowała. Gdyby weszła tu z opuszczoną głową, zawstydzona, wszyscy stwierdziliby, że jest słaba, podatna na wpływy oraz, oczywiście, emocje. Teraz, mimo cierpienia, jakie ją spotkało, wyglądała na silną. Wcale się tak nie czuła, lecz nikt inny nie musiał tego wiedzieć.
Z gracją usiadła na swoim miejscu, kiwając głową na powitanie swej matce oraz kilku innym osobom. Jednak nikomu nie patrzyła w oczy, omijała spojrzenia innych. Nawet własnej Bellatrix. Miała ochotę rozszarpać kobietę na oczach wszystkich. Zadać jej ból, by zapłaciła za śmierć niewinnej dziewczyny. Draco zajął krzesło obok dziewczyny, tak jak zwykle. Hermiona widziała, że większość osób złowieszczo się uśmiechała, zadowolona. Zapewne powodem ich nastroju była wieść o śmierci przyjaciółki Harry'ego Pottera. W dziewczynie zawrzało. Jak można się cieszyć ze śmierci jakiejś osoby?!
– Częstujcie się - powiedział Lucjusz Malfoy, a na stole pojawiło się jedzenie. Hermiona sięgnęła po misę z jajecznicą i nałożyła jedzenie na swój talerz. Pozwoliła sobie jeszcze na poczęstowanie się tostem z wędzonym łososiem, ale to wszystko, ponieważ wiedziała, że nie da rady za wiele przełknąć. Bolała ją głowa, żołądek zacisnął się w ciasny supeł, ale musiała coś, cokolwiek, zjeść. By stwarzać pozory.
Jak zwykle posiłek minął w posępnej, ponurej atmosferze. Choć i tak obecni pozwolili sobie na przyciszone rozmowy. Gdyby był tu Czarny Pan, wszystko wyglądałoby inaczej. Hermiona miała nadzieję, że on nie wróci zbyt szybko.
Gdy tylko wszyscy wstali od stołu, Bellatrix złapała dziewczynę za ramię.
– Przyjdź za dwadzieścia minut do gabinetu na pierwszym piętrze. Trzecie drzwi po prawej. – Puściła rękę córki i szybko wyszła z jadalni, wprawiając czarne materiały sukni w szalony taniec.
Hermiona wzdrygnęła się i gwałtownie nabrała powietrza ze strachu. ,,Tylko spokojnie", pomyślała. ,,Nic ci się nie stanie." Jednak nie była tego taka pewna. W myślach przeklinała dzień, kiedy dowiedziała się prawdy od profesora. Niech to szlag, strasznie się bała.
Szybko weszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Podeszła do łóżka i przystanęła. Z powrotem znalazła się przy drzwiach, ale wcale nie chciała wychodzić. Znów postąpiła kilka kroków do łóżka, tym razem na nim usiadła, jednak nie na długo. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Natychmiast poderwała się i poszła do łazienki. Oparła dłonie o umywalkę i spojrzała w lustro. Denerwowała się spotkaniem sam na sam ze swoją matką. Osobą, która zabiła jej przyjaciółkę. Jak ona teraz mogła w ogóle na nią patrzeć? Brzydziła się nią. Najchętniej rzuciłaby się na kobietę, pomściła Ginny. Kochaną, zawsze roześmianą Ginny.
Zostało tylko dziesięć minut. Oznaki wcześniejszego płaczu już zeszły z jej bladej twarzy, więc nie musiała się martwić o swój wygląd. Teraz miała większe zmartwienia na głowie.

~*~

– Wejść!
Hermiona posłusznie pchnęła drzwi i weszła do pomieszczenia. Widziała ten gabinet po raz pierwszy. Ściany pokoju miały barwę dojrzałej wiśni, a zasłony w oknach i ramy obrazów kontrastowały z tym kolorem, połyskując srebrem. Ciemna, drewniana podłoga została przykryta dużym, tkanym i zapewne kosztownym dywanem. Promienie przedpołudniowego słońca wdzierały się przez szyby, rażąc jej oczy. W gabinecie znajdowała się już Bellatrix, obok niej zasiadał Marcus Nott, a także Lucjusz oraz Narcyza Malfoy. Byli tu także młodzi: Draco i Teodor. Dorośli raczyli się jakimś wykwintnym krwistoczerwonym trunkiem, sącząc napój z kryształowych kieliszków, natomiast jej rówieśnicy jedynie siedzieli z boku i obserwowali otoczenie.
Teraz wzrok wszystkich utkwiony był w niej .
– Wreszcie jesteś, Hermiono – powiedziała mrukliwie Bellatrix. - Czekaliśmy już tylko na ciebie.
Dziewczynę przeszedł dreszcz. Przecież nie spóźniła się, przyszła nawet kilka minut przed czasem. Nie przyzwyczaiła się do różnych niewypowiedzianych na głos reguł jej matki i nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie spełnić wszystkie jej oczekiwania.
– Siadaj tutaj. – Hermiona posłusznie zasiadła na wskazanym jej fotelu, prostując się, jakby połknęła kij.
– Czy Czarny Pan wie o skutkach waszej misji? – spytał Marcus, kontynuując przerwaną przez przybycie Hermiony rozmowę.
– Został powiadomiony o całym zajściu jeszcze przed śniadaniem. Dostaliśmy już od niego kolejne rozkazy – odpowiedziała Bellatrix, spoglądając spod lekko przymrużonych powiek na córkę. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
– Na czym będzie polegała następna misja?
– Ach, to tylko... zadanie rozpoznawcze. Tak, można to tak nazwać. –  Bellatrix uśmiechnęła się pod nosem.
– Rozpoznawcze? Hmm, no dobrze. Na czym będzie ono w takim razie polegało?
– Musimy się dowiedzieć paru rzeczy. I potrzebujemy do tego młodych.
– Dracona i Teodora? – domyślił się Lucjusz, kiwając ręką w stronę swojego syna i jego kolegi.
– Oczywiście. Dlatego właśnie tu są. – Czarownica odwróciła się w stronę Hermiony, a dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
– Hermiona także została do tego wyznaczona – powiedziała Bellatrix, uśmiechając się w stronę trójki młodych czarodziejów.



*********************************

Witajcie, witajcie, witajcie! *zaleciało troszkę Effie z Igrzysk Śmierci xD*
Wreszcie pojawiam się z nowym rozdziałem. Nie jest długi, ale czasami muszą być takie notki. Raz dłuższe, raz krótsze.
Przepraszam, że tak długo musieliście na niego czekać, ale w lipcu zdecydowałam się pójść do pracy, co całkiem mnie wymęczyło. Popołudniami nie miałam siły nawet myśleć o pisaniu. Ale teraz, w sierpniu, byłam nad morzem, gdzie odpoczęłam i dzięki temu powróciła do mnie wena.
Jak napisałam wyżej, dziękuję Gofrowi, bo gdyby nie ona, rozdział nie byłby taki, jaki jest! <3
A teraz czas zabrać się za rozdział na Obliviate!
Proszę o komentarze, bo ona bardzo motywują!
Buziaki ;***
Bellatrix