piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 9

Roztrzęsiona wyszła z gabinetu, ledwo oddychając. Czuła się, jakby ktoś zrzucił na jej klatkę piersiową ogromny ciężar, który coraz bardziej ją przygniatał, pozbawiał tchu. Otarła spocone dłonie o materiał ubrania i siłą woli starała się nie dopuścić do drżenia rąk.
Draco wyszedł za nią, zamykając cicho drzwi. Odwróciła się do niego i spojrzała błagalnym wzrokiem. Nie odwrócił spojrzenia, ale też nie pocieszył jej w żaden sposób. Wiedziała, że nie nie mogła oczekiwać od niego pomocy.
Objęła się ramionami, jakby próbowała pomóc samej sobie, i westchnęła.
– Ja już pójdę – powiedziała urywanym głosem, a chłopak skinął głową.
Odwróciła się na pięcie i na nogach jak z waty odeszła w stronę swojego pokoju.
Nie wiedziała, dokąd poszedł Malfoy, ale teraz jej to nie obchodziło. Musiała to wszystko przemyśleć, na spokojnie, o ile tak się da. Zamierzała rozważyć wszystko, każdy aspekt sprawy, by znaleźć najlepsze dla niej rozwiązanie. Ale czy takie w ogóle istniało? Czy mogła uniknąć tego zadania?
Bardzo dobrze wiedziała, jaka jest odpowiedź, ale starała się trzymać tej nikłej nadziei. Jak wiadomo, tonący brzytwy się chwyta.
Zamknęła się w pokoju, siadając sztywno na łóżku.
Czy tak teraz będzie wyglądało jej życie?

Blaise zapukał do drzwi i nie czekając na zezwolenie, wszedł do pokoju.
– Czy tutaj istnieje coś takiego jak prywatność? – przywitał go krzyk Hermiony, a w jego stronę poszybowała czarna, wyszywana poduszka. Zdążył tylko ogarnąć wzrokiem pomieszczenie, w którym panował istny chaos, i szybko wyszedł na korytarz, zamykając drzwi. To chyba nie była odpowiednia pora na odwiedziny.
Chciał z nią porozmawiać. Wytłumaczyć, że nie miał wyboru. Musiał wziąć udział w tej misji, inaczej by zginął. Miał nadzieję, że Hermiona go wysłucha, jednak najwyraźniej nie była w nastroju do rozmów. W takim przypadku bez różdżki i pełnej zbroi nie należało do niej podchodzić.
Blaise westchnął i skierował się do swojego pokoju.


~~*~~


Z każdą sekundą najmniejszy ruch, oddech, każda oznaka życia wywoływała ból w jej klatce piersiowej. Najprawdopodobniej w sercu. Jednak czy to było możliwe? Miała pewność, że ten organ został jej odebrany. Wydarty. Zabrany przez jej nową rodzinę. Czuła pustkę w miejscu, gdzie powinien się on znajdować, ale jednocześnie było źródłem bólu.
Hermiona omiotła wzrokiem swoje odbicie, przyjrzała się podkrążonym od płaczu oczom i zarzuciła kaptur czarnej szaty na głowę, chowając twarz w cieniu materiału. Sprawdziła jeszcze, czy ma swoją różdżkę, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Na korytarzu stała postać w takiej samej szacie, jednak ten ktoś był wyższego wzrostu. Nie bała się tej osoby. Wiedziała.
– Gotowa? – spytał, a ona nie odpowiedziała. Chłopak skinął głową, rozumiejąc niewypowiedziane przez dziewczynę słowa, i ruszył w stronę schodów, podając jej po drodze ramię.
Przyjęła je.
Potrzebowała teraz czyjejś bliskości, pocieszenia. Zapewnienia, że to tylko sen.
Zeszli na dół w ciszy przerywanej jedynie szelestem materiałów ich szat. Hermiona denerwowała się tak bardzo, że nie mogła oddychać. Jej żołądek zacisnął się w ciasny supeł, powodując uczucie dyskomfortu. Z wielkim wysiłkiem połykała ślinę, starając się nie przejmować wielką gulą w gardle. Wiedziała, że nie mogła się rozpłakać.
Jej pierwsza misja.
Te słowa wywoływały u niej odruch wymiotny.
Jak miała sobie z tym poradzić?
– Jesteście wreszcie – powiedział Draco, gdy zeszli na dół. Był ubrany w taką samą pelerynę jak oni, twarz kryła się w cieniu kaptura. Hermiona na jego widok puściła ramię Teodora. Nie mogła okazywać słabości, jeżeli chciała przetrwać.
Chłopak obrzucił ich szybkim spojrzeniem i otworzył drzwi do jednego w wielu gabinetów w tym zamku. W środku już na nich czekali.


~~*~~


Później, gdy Hermiona myślała o tym dniu, przypominały jej się tylko urywki. Podobno mózg czasami zaciera niektóre bolesne, trudne wspomnienia. Chyba tak właśnie stało się w jej przypadku.
Niewiele pamiętała z tego, co działo się przed misją. Zimny pokój, zimne spojrzenia, zimne słowa. Żelazne polecenia oraz kategoryczne zakazy. Sztywne kiwanie głów na potwierdzenie i sztucznie wyprostowana postawa.
A później chłodny wiatr omiatający jej policzki, mimo że miała nasunięty kaptur.
Dotyk ręki Teodora na ramieniu wcale jej nie pomagał. Chłopak złapał ją, po czym obrócił się w miejscu, chowając siebie oraz dziewczynę w smugach czarnego dymu i pociągnął ją za sobą, wlatując z zawrotną prędkością w niebo.
Nawet nie protestowała. Nie śmiałaby. Wiedziała, że są obserwowani. A ona w szczególności. Mogła ich wszystkich nienawidzić, bać się i czuć do nich wstręt, jednak swoje życie ceniła bardziej.
W powietrzu chyba się teleportowali. Hermiona nie była pewna, ale wiedziała, że nie mogli tak szybko dostać się do Londynu. W jednej chwili lecieli w ciemnych chmurach, a w drugiej ujrzała pod sobą zabudowania miasta. Rozejrzała się i omal nie pisnęła na widok ogromnej czaszki, która uformowała się z chmur znajdujących się za jej plecami. Uspokój się, powiedziała sobie w myślach. Wdech i wydech. Wdech i wydech.
Pomogło. Wbrew pozorom Hermiona była dość dobrą aktorką. Sprawiała wrażenie opanowanej, kiedy wylądowali niedaleko ulicy Pokątnej. Teodor puścił jej ramię i poprawił swój kaptur, by mieć pewność, że zakrywa mu twarz. Draco wylądował tuż obok nich i rzucił szybkie spojrzenie na Hermionę, by mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Nie mogli sobie pozwolić na jakieś błędy.
Szybko ruszyli w stronę celu swojej misji. Dziewczyna na drżących nogach podążyła za chłopakami, jeszcze mocniej nasuwając kaptur na twarz. Na Pokątnej nie było wielu ludzi. Pojedynczy przechodnie chowali się, kiedy tylko ich zobaczyli, uciekali jak najszybciej. Hermiona miała łzy w oczach na ten widok, ale nie okazała słabości. Dotrzymywała kroku swoim towarzyszom, zaciskając mocno zęby.
W końcu dotarli na miejsce, dokładnie upewniwszy się, że nie ma żadnych gapiów. Każdy znał swoją rolę w całym planie, więc gdy zatrzymali się przed sklepem Ollivandera, jedynie Draco i Teodor skinęli sobie głowami i spojrzeli na Hermionę. Ona ponownie rozejrzała się, by sprawdzić, czy na pewno nikt ich nie obserwuje, po czym zdjęła z siebie szatę i oddała ją chłopakom, aby jej nie przeszkadzała. Teraz ubrana była w zwykłe dżinsy, czerwone trampki i brązowy t-shirt. Przez ramię miała przewieszoną małą czerwoną torebkę, a w niej schowała różdżkę. W tym czasie Teodor rzucił na Dracona zaklęcie kameleona. Hermiona wzięła głęboki wdech i przywdziała na twarz uśmiech, po czym weszła do sklepu przy towarzyszącym jej dźwięku dzwonka. Wiedziała, że wraz z nią do sklepu wszedł chłopak.
– Dzień dobry – powiedziała w przestrzeń i podeszła do lady.
– Och, panna Granger. Spomiędzy półek wyszedł niezbyt wysoki, starszy pan z czupryną siwych włosów. – Miło panią widzieć.
– Pana również, panie Ollivanderze - uśmiechnęła się dziewczyna, starając się zachowywać normalnie.
– Co panią do mnie sprowadza?
– Widzi pan, kilka dni temu miałam mały wypadek i przewróciłam się z moją różdżką w kieszeni. Niezbyt wiele z niej zostało, złamała się na trzy części. – Zrobiła smutną minę, opowiadając wymyśloną przez chłopaków historię.
–  Winorośl, dziesięć i trzy czwarte cala, włókno ze smoczego serca, czyż nie? – Przeszył dziewczynę badawczym spojrzeniem. Hermiona kiwnęła głową na potwierdzenie jego słów. – Dobrze, zaraz zobaczymy, co mogę dla ciebie zrobić. – W mgnieniu oka zniknął między półkami.
Po chwili powrócił do dziewczyny z kilkoma wąskimi i długimi pudełeczkami i zaczął podawać Hermionie różne różdżki. Jednak gdy tylko brała je do ręki, staruszek kręcił głową i, mrucząc coś, podawał kolejne.
– Niech się pani nie martwi, znajdziemy odpowiednią – powtarzał.
Hermiona była pewna, że jednak tej odpowiedniej nie znajdą, ponieważ już miała różdżkę, która ją wybrała i teraz spoczywała bezpiecznie w torebce. Ale gdy Ollivander podał dziewczynie kolejną, orzech włoski, dwanaście i trzy czwarte cala, włos jednorożca, zdziwiona poczuła pewnego rodzaju ciepło, które rozlało się w jej dłoni, jakby padły na nią promienie słońca.
– Wybrała panią bardzo dobra różdżka. Jest dość giętka, posłuszna, zdolna do wielkich rzeczy. Na pewno pani nie zawiedzie.
Dziewczyna zaskoczona przyglądała się dziełu staruszka, które trzymała w palcach. Była piękna. Długa, cienka i prosta, cała pokryta fantazyjnymi, symetrycznymi żłobieniami. Elegancka.
Odłożyła ją na ladę, a sprzedawca zapakował do pudełka. Hermiona wykorzystała chwilę jego nieuwagi i otworzyła torebkę pod pretekstem znalezienia portfela, po czym wyciągnęła z niej swoją różdżkę i szybko rzuciła na mężczyznę zaklęcie petryfikujące.
– Co ty robisz?! – syknął jej nad uchem Malfoy. – Nie taki był plan.
– Wymyśliłam na poczekaniu nowy – powiedziała i złamała na kolanie swoją starą różdżkę, po czym położyła ją na ladzie oraz wyciągnęła z pudełka nową zdobycz. Obróciła w palcach, jeszcze raz przyjrzała się dokładnie, po czym zrobiła jej chrzest, rzucając pierwsze zaklęcie, niszczące. Jej stara różdżka po tym czarze już do niczego się nie nadawała. Dziewczyna schowała ją jak najszybciej do torebki. W myślach z żalem pożegnała się z magicznym atrybutem, który tyle razy pozwalał jej czynić wspaniałe rzeczy. – Mniejsze ryzyko, że nas, a raczej mnie, namierzą. Ostrożności nigdy dosyć.
Otworzyła drzwi do sklepu i dała znak Teodorowi, by wszedł do środka. Wzięła od chłopaka swoją szatę, założyła ją na siebie, chowając twarz pod kapturem.
– Spadamy stąd – powiedział Malfoy, zdejmując z siebie zaklęcie. Nott podszedł do spetryfikowanego Ollivandera i narzucił mu na twarz bawełniany, czarny wór, by mężczyzna nie poznał w żaden sposób drogi.
– Ja już się zmywam. Powodzenia. – Kiwnął towarzyszom głową i wyszedł szybko ze sklepu, ciągnąc za sobą staruszka, po czym obróciwszy się w miejscu, wyleciał w powietrze w postaci czarnej smugi.
– Gotowa na dalszą część? –  spytał Draco, spoglądając na Hermionę. Widział tylko usta, reszta jej twarzy chowała się w cieniu materiału.
– Nie –  odpowiedziała szczerze. – Ale czas już na nas. – Poszła w ślady Teodora, wychodząc na ulicę. Draco zrobił to samo, jednak wcześniej machnął różdżką, a wszystkie szyby w oknach wyleciały z ram, potłuczone jakby ktoś nagle czymś w nie rzucił.

Brockdale Bridge od ponad dziesięciu lat stał beztrosko, łącząc dwa brzegi Tamizy. Solidnie zbudowany, sprawdzony przez fachowców, bezpieczny. Tysiące samochodów codziennie go przemierzało, a most dalej stał niewzruszony, niczym strażnik rzeki. I dlatego nikt nigdy by się nie spodziewał takiej tragedii.
Najpierw niebo w mgnieniu oka zasnuło się chmurami, jakby zanosiło się na burzę. Kierowcy, widząc to, odruchowo przyspieszyli, by prędzej znaleźć się w domach, biurach czy innych zadaszonych, ciepłych, suchych miejscach. Chwilę później zerwał się wiatr. I wtedy właśnie zerwało się pierwsze metalowe przęsło, jakby było sznurkiem, który zerwał się pod zbyt dużym ciężarem. W ślad za nim podążyły inne części budowli, a po chwili metalowa konstrukcja, ten jakże bezpieczny, sprawdzony most, złamała się w pół i zawaliła do rzeki, pociągając wraz z sobą tuzin samochodów.
Hermiona stała na brzegu Tamizy i przyglądała się swojemu dziełu. Łzy napłynęły jej do oczu, miała ochotę krzyczeć, ratować tych ludzi. Ale nie mogła. Jedynie stała, udając spokój. Cieszyła się, że kaptur przysłaniał jej twarz, więc nikt nie mógł zobaczyć targających nią emocji. W momencie, gdy wraz z Draconem rzucili zaklęcia na most, miała wrażenie, że słyszy krzyki tych wszystkich przerażonych ludzi, których posłała na śmierć.
Czy tak teraz miało wyglądać jej życie? Pełne śmierci i cierpienia? Po raz kolejny zadawała sobie to samo pytanie.
– Musimy już wracać – powiedział Draco, kładąc jej dłoń na ramieniu. Zadrżała.

– Wiem – powiedziała cicho, przełykając wielką gulę w gardle, i pozwoliła chłopakowi teleportować ich oboje.


*********************************

Hej, hej! Rozdział 10 pojawi się dopiero w drugiej połowie lipca, ponieważ wyjeeeżdżam na wakacje. Czas odpocząć od tej szkoły! Mam nadzieję, że wytrzymacie jakoś ten czas bez rozdziału ;p
Buziaki i życzę udanych wakacji!
Bellatrix

PS Bardzo dziękuję Katji za zbetowanie rozdziału! ;*

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Miniaturka 3: Obiecywał mi wieczność...

Od tamtej pory wszystko mi go przypomina. Każda rzecz się z nim w jakiś sposób wiąże.
Promienie słońca wpadające przez szybę do pomieszczenia i załamujące się na mojej skórze przywołują mi na myśl naszą pierwszą randkę.
Siedział naprzeciw mnie. W grafitowej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem. Promienie słońca padały na jego prawy policzek i tańczyły we włosach. Usta rozciągnięte w szarmanckim uśmiechu. Błysk w stalowych oczach. Głos miękki jak aksamit. Dwie kawy na stoliku, moja latte i jego zwykła, czarna, bez cukru.
Uśmiechał się za każdym razem, gdy speszona spuszczałam wzrok pod wpływem jego intensywnego spojrzenia...

Deszcz pukający do moich okien szepcze o naszym pierwszym pocałunku.
Zdjął swoją marynarkę i osłonił nią moje ramiona, chroniąc przed kroplami siekącymi z ukosa na nasze twarze. Szybkim krokiem dotarliśmy do drzwi mojej kamienicy. Przyglądał mi się, gdy nerwowo szukałam kluczy w torebce. Kiedy w końcu zagrzechotały w mojej dłoni, podniosłam na niego wzrok i z uśmiechem na mokrej twarzy oddałam mu okrycie. Wziął je ode mnie, a jego spojrzenie sprawiło, że spuściłam wzrok. Znowu. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że się uśmiechnął. Delikatnie uniósł moją brodę i zbliżył twarz do mojej.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć.

Czerwone sukienki na wystawach sklepowych nie dają mi zapomnieć o moich urodzinach, kiedy to zabrał mnie w ramach prezentu do Włoch.
Tego wieczoru siedzieliśmy w cudownej restauracji. On w czarnym garniturze, ja w eleganckiej sukience koloru dojrzałej jarzębiny. Spojrzenie jego szarych oczu przewiercało moją duszę na wskroś przez całą kolację. Kiedy wyszliśmy, księżyc oświetlał jego twarz świetlistym blaskiem. Właśnie wtedy, podczas spaceru pustymi uliczkami Rzymu po raz pierwszy wyznał mi miłość. Dotyk jego warg nigdy nie był słodszy niż tego dnia.

Nie potrafię przejść ulicą bez wspomnień. Każda, nawet najmniejsza myśl prowadzi do niego. Do jego oczu, uśmiechu...
Obiecywał mi wieczność. Dawał nadzieję na lepsze jutro. Ocierał łzy i sprawiał, że kolejne nie chciały wypływać z moich oczu. Scałowywał smutki i podarowywał radość. Jego wargi odpędzały strach, a ramiona dawały bezpieczeństwo. Przy nim nikt i nic nie był w stanie mnie skrzywdzić. Gdy wymawiał moje imię, nic innego nie miało znaczenia.
Wtedy liczyła się tylko jego miłość.
Obiecywał mi wieczność. Ale obietnicy nie dotrzymał.
Zniknął.
Odszedł.
Bez słowa.
Zostawił mnie samą. Z pierścionkiem na palcu.
– Zapomnij.
– To było pewne.
– Zawsze oszukiwał.
– Korzenie zostają.
Tymi słowami ,,pocieszali'' mnie wszyscy.
Udawałam, że słucham, kiwałam smętnie głową i rzucałam wymuszone uśmiechy –  jak tego oczekiwali.
Ale pierścionka nie zdjęłam.
Srebrny, z czarnym oczkiem otoczonym wianuszkiem z cyrkonii. Delikatny. Idealnie dopasowany do mojej dłoni.
Nie pozwala mojemu mózgowi wyrzucić go z pamięci.
On znał mnie, ja znałam jego. Wiedział o mnie wszystko.
Pamiętał, że chciałam zapomnieć o magii. To ona odebrała mi tylu przyjaciół. Moc w nieodpowiednich rękach była zabójcza. Po wojnie chciałam się odciąć od wszystkiego, co było z nią związane. Ale on jakoś wdarł się do mojego życia, stanowił wyjątek od reguły. Był jedyną magią w moim szarym i pustym świecie. Poświęcał się dla mnie, nie korzystając przy mnie z różdżki. Zabierając mnie w różne niemagiczne miejsca. 
Kochałam go.
Dlatego nie wierzyłam, że od tak mnie zostawił. Nie. To nie on. On by czegoś takiego nie zrobił. Odejść bez słowa... Jednego dnia był, całował mnie, przytulał. A następnego zniknął. Czekałam. Na jakiś znak. Sygnał, że nic mu nie jest, że wszystko w porządku.
I doczekałam się.
Zawsze wierzyłam, że to, co mówią o nim inni, jest nieprawdą.
Podczas sprzątania, gdy odkurzałam moje książki, z jednego z tomów wypadła niewielka kartka, złożona na pół. Schyliłam się po nią i drżącymi dłońmi rozłożyłam.
Jedno słowo.
5 liter.
Wrócę.
Wszędzie rozpoznałabym ten charakter pisma. Wiedziałam. Zawsze wiedziałam. Łzy popłynęły z moich oczu, łzy ulgi. Jednak go znałam, byłam pewna.
Od tamtej pory nadzieja zakiełkowała w moim sercu. Naszło mnie pewne przeczucie. Że zniknął nie ze swojej woli. Inaczej powiedziałby choć słowo, że mnie opuszcza. Tak, byłam pewna, że tak właśnie miała się sytuacja.
Jednak tygodnie mijały... Ale ja nie traciłam nadziei. Rosła w moim sercu i trzymała mnie przy życiu. Wierzyłam do ostatniej chwili.

Dlatego teraz, kiedy stoi przede mną, nie mam mu nic za złe. Widzę, jak się do mnie zbliża, wręcz biegnie do mnie. Patrzę w jego szare oczy, widzę w nich żal i tęsknotę, szaleństwo. I ulgę. Usta układają się w uśmiechu, wiosenne słońce tańczy w jego włosach. Na policzku tańczy blizna po ranie zadanej magią, wiem to. Coś złego się stało. Ale teraz nie jest to ważne. Teraz chcę myśleć tylko o jego ramionach. Obejmuje mnie, jakby chciał połączyć nasze ciała w jedno. Przy uchu słyszę jego głos.
– Wróciłem.


~~*~~

Taaak... Ta miniaturka idealnie opisuje moją sytuację - ja też zniknęłam razem z blogiem i w momencie, kiedy wszyscy już pewnie stracili nadzieję, powracam. Witajcie. Tęskniłam za wami bardzo, bardzo, bardzo. I za pisaniem. 
Na początek miniaturka. Jeśli chodzi o rozdziały, w przyszłym miesiącu powinien się pojawić rozdział 9. Cieszycie się?
W sumie to czuję tremę ;p tak dawno nie pisałam, że nie wiem, jak mi to teraz wychodzi... No, zobaczymy.
Proszę, zostawcie po sobie jakiś ślad. Czy się Wam spodobało, czy nie... Nie ważne, po prostu chcę wiedzieć, co myślicie.
Mogły być jakieś błędy - na razie nie jest ten tekst zbetowany. Bardzo przepraszam, jeśli coś razi w oczy. W wolnej chwili posprawdzam i wyślę komuś do sprawdzenia.
Nie wiem, co jeszcze napisać. A mówią, że to pożegnania są trudne... Twierdzę inaczej, początki także nie są najłatwiejsze :p
No cóż... Buziaki!
Wasza okropna, zła i podła Bellatrix, heh xD