sobota, 13 czerwca 2015

Miniaturka 2: Odgłosy

Tę miniaturkę dedykuję mojemu Żelkowi <3 Masz, kochana ;*

*********************************


Zapach zgnilizny, skał, metalu i moczu towarzyszył jej od dawna. I ciemność. O tak, ciemność była jej największym... Wrogiem czy przyjacielem? Sama nie potrafiła stwierdzić. Siedziała pod chropowatą, zimną ścianą zwinięta w kłębek i wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące do jej uszu. To było jej jedyne zajęcie. Mogła jeszcze obgryzać paznokcie, ale to już nie przynosiło jej ulgi. Zostało tylko słuchanie. Żyła odgłosami, dźwiękami.
Najczęściej słychać było ciszę. Była ona tak ciężka, tak przytłaczająca... a jednocześnie przynosząca ulgę. Ponieważ oprócz ciszy można było usłyszeć odgłosy innych więźniów z dalszych części więzenia. A one były gorsze od wszechobecnej pustki. Jęki, krzyki z bólu. Przyprawiały ją o gęsią skórkę za każdym razem. Ale to i tak nie było najgorsze.
Najgorsze były odgłosy wydawane przez gwałcone osoby. Tak. To było zdecydowanie najgorsze. W takich momentach siadała z podkurczonymi nogami i zaciskała ręce przy uszach tak mocno, jakby zamierzała zgnieść sobie czaszkę. A to mimo wszystko nie pomagało.
W takich momentach śpiewała. Zaczynała od nucenia pod nosem jakiś zwykłych melodii, kończąc na śpiewaniu konkretnych piosenek. Wszystko, byle nie słyszeć tych dzwięków. Chociaż wiedziała, że ona sama takie wydaje.
O tak, była gwałcona, i to dość często. Tak naprawdę nie mogła narzekać na samotność, ponieważ przez jej celę przewijały się tłumy. Młoda, jako tako kształtna. I do tego On kazał ją ukarać, więc jego słudzy powiązali przyjemne z użytecznym. Nie było tygodnia, by się nie pojawili. Wchodzili do jej celi, by sobie ulżyć. By ją skatować, odebrać jej resztki szacunku do siebie. Człowieczeństwa.
Była jak zwierzę, potępiona za swe istnienie. Żyła ułamkami sekund lub całymi dniami. Bez różnicy. Nie było już dla niej ratunku.
Chrzęst butów.
Grzechot kluczy.
Szczęk zamka.
Plusk kropli spadającej ze skały.
Trzask zamykanej kraty.
Splunięcie.
Chrzęst butów. Ponownie.
Szelest odzieży.
– Teraz się zabawimy.

~*~

Zostawił ją. Jak nic nie wartą szmatę. Bo tym właśnie dla nich była. Brudne ścierwo, które służy do wyżycia się na nim. Do odreagowania złości.
Powoli podniosła się z chropowatej podłogi i sięgnęła po swoje podarte dżinsowe spodnie oraz bluzkę, kiedyś białą, teraz prawie czarną, rozerwaną na pół. Bielizny nie miała. Była tylko dodatkową barierą, niechcianą przez Nich barierą do jej ciała. Ubrała się i z powrotem przysunęła do ściany, podciągając kolana pod brodę. Teraz przyszło jej czekać na kolejny dzień, kolejną osobę, która zechce ją zeszmacić jeszcze bardziej.
Po jej brudnym policzku spływały łzy. Tak jak za każdym razem.

~*~

Chrzęst butów.
Jęk.
Uderzenie.
I kolejne.
Głuche stęknięcie.
Grzechot kluczy.
Szczęk zamka.
Skrzypienie zawiasów.
Upadek jakiegoś ciała na posadzkę.
Kopniak.
Jęk.
Chrzęst butów.
Trzask kraty.
Ponowny szczęk zamka.
Odgłos oddalających się kroków.

~*~

Szelest obok niej.
I kolejny.
Ktoś przesuwał się po posadzce w celi obok. Po jej lewej stronie. Ktoś nowy. Bezszelestnie zmieniła pozycję, przysunęła się bliżej dźwięku.
Szloch.
– Boże, jeśli jesteś, jeśli mnie słyszysz, proszę, zabierz mnie stąd. Czym zasłużyłem na to? Czy zgrzeszyłem na tyle, by teraz cierpieć męki? Uczyniłem w życiu wiele złych rzeczy, jednak wszystkich żałuję. Ale nigdy nie podążałem ścieżką ciemności. Dlaczego tak mnie karzesz? Panie, ty wiesz o mnie wszystko. Wiesz, jak bardzo żałuję wszystkich złych postępków. Nie umiałem czynić dobra. I nie mogłem. Wybacz mi, proszę. Jeśli mnie słyszysz, nie potępiaj mnie.
Słuchała tego, opierając głowę o nierówną, kamienną ścianę.
Znała ten głos. Jego właściciel był ostatnią osobą, jakiej się tu spodziewała. Siedział najwyżej metr od niej, nieświadomy jej obecności. Dzieliła ich jedynie gruba, żelazna krata.
– Malfoy? - Zdziwiła się, słysząc swój głos. Nie poznała go. Ledwo wymówiła te słowa ze swojego opuchniętego, chorego gardła.
Gwałtowny ruch.
Szelest odzieży.
– Granger? - Ale on poznał.
Przycisnęła twarz do zimnego metalu, on także się przysunął. W ciemności wyciągnął rękę i po omacku znalazł jej policzek. Opuszkami wilgotnymi od swoich łez dotykał jej skóry, jakby chciał sprawdzić, czy to na prawdę ona.
– Jak długo tu jesteś? - spytał, przejeżdżając dłonią po jej skołtunionych włosach i zatrzymując się na podbródku.
– Nie wiem - wychrypiała. - Straciłam rachubę.
– Co oni ci zrobili? - spytał przerażony, gdy jego palce dotknęły licznych ran na szyi, twarzy i dekolcie Hermiony. Głębokich, wilgotnych, jakby sączyła się z nich ropa.
– Wszystko.

~*~

– Dlaczego tutaj trafiłeś? Przecież...
– Przecież stałem po ciemnej stronie, prawda? To tylko złudzenie, tylko maska. Nigdy nie służyłem Jemu. Byłem szpiegiem.
– Od kiedy? - spytała zszokowana.
– Od zawsze.

~*~

– Jak to się stało, że cię złapali?
– Ukrywaliśmy się w lesie. Jego imię było tabu, ale Harry je wypowiedział, mimo ostrzeżeń Rona. Pojawili się szmalcownicy, nim zdążyliśmy odnowić bariery ochronne. Harry i Ron uciekli, a ja... Potknęłam się. Kazałam im uciekać, teleportowali się. A ja skończyłam tutaj. Gdzie ja jestem, tak naprawdę?
– W Carrow Castle. Mają większe lochy, więcej cel niż Malfoy Manor.

~*~

Chrzęst butów.
– Draco, cokolwiek teraz się ze mną wydarzy, nie odzywaj się. Nie wolno ci, jeśli chcesz mi jakkolwiek pomóc.
Grzechot kluczy.
Szczęk zamka.
Odsunęła się po cichu na drugi koniec celi, jak najdalej od Draco.
Trzask kraty.
Szelest ubrania.
Dźwięk rozsuwanego rozporka.
Mężczyzna postawił lampę z ogniem w środku na podłodze i spojrzał na Hermionę.
– To co, dziwko, gotowa na zabawę?

~*~

Wkroczył w świat Hermiony. Odczuwał go tylko i wyłącznie dźwiękami, zamykając oczy, by nie musieć widzieć tej scenerii.
Uderzenie.
Jęk dziewczyny.
Warknięcie.
Rozerwanie ubrania.
Pchnięcie dziewczyny na podłogę.
Obrzydliwe dzwięki katuszy.
Krzyki.
Jęki.
Krzyki.
Jęki.
Bał się, że zwymiotuje, ale obiecał jej. Obiecał w duchu.

~*~

– Nie zostało mi wiele czasu. Wiem to.
– Nie mów tak. Nie mów. Wojna się skończy, Harry Go pokona.
– Będę mówić, co chcę. A teraz stwierdzam fakt. Czuję się coraz gorzej. Te rany... Wdało się zakażenie. Może nawet już teraz mam posocznicę, kto wie.
Draco wyciągnął rękę i dotknął jej czoła. Rozpalone.
– Nie tak sobie wyobrażałam moją śmierć.
– A jak?
Hermiona zamyśliła się.
– Miałam nadzieję, że umrę we śnie. W miękkim łóżku, przykryta pościelą. Na biurku leżałby mój testament, w którym zapisałabym wszystko moim dzieciom i wnukom. W szafie wisiałaby specjalna suknia do trumny. Znasz mnie trochę. Zawsze lubiłam mieć wszystko zaplanowane.
Zapanowała między nimi cisza.
– Po prostu chciałam umrzeć utwierdzona w przekonaniu, że przeżyłam całe życie.

~*~

– Draco...
– Tak?
– Ja... Boli... Zimno...
Tym razem jej czoło znów było rozpalone. Jeszcze bardziej niż kilka dni temu.
– Nie mogę oddychać - wykrztusiła, szczękając zębami. - Wiem... że to koniec, ale... b-boję się...
– Zamknij oczy i pomyśl o wielkim domu z ogrodem. - Gdy spełniła jego polecenie, kontynuował: - W środku biegają dzieci, twoje wnuki. Spójrz, jedna dziewczynka ma włosy takie jak ty. Wielką brązową szopę. W rodzinie nic nie ginie. Te pociechy woła kobieta, na oko czterdziestoletnia. Twoja córka. Jest bardzo podobna do ciebie. Ten sam nos, usta i czekoladowe oczy. Jest tak samo piękna. W salonie siedzisz ty. Elegancka pani z siwymi włosami. Na twarzy zmarszczki od ciągłego uśmiechu. Emanujesz pewnością siebie i miłością. Mimo swego wieku nadal masz w sobie ujmujące piękno.
– A co z mężem? - zapytała, nie otwierając oczu. Pomimo cierpienia na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
– Nie potrafię go sobie wyobrazić, przepraszam.
– To ty. Opisz siebie.
– Mnie? - zszokował się.
– Tak. Tylko z tobą wyobrażam sobie teraz przyszłość. Proszę. Zrób to dla mnie. - Uniosła się na łokciach, próbując w ciemności dojrzeć jego twarzy. Oparła się plecami o ścianę, dłonią szukając jego twarzy. Był tak blisko. Złapał jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Dziękuję.
– Nie masz za co, moja żono.
Hermiona uśmiechnęła się po raz ostatni.
Zmarła w ciągu kilku godzin, zostawiając Draco samego z myślami.
I odgłosami.


*********************************

Witajcie.
Jest pózno, bardzo pózno, więc powiem krótko.
Miniaturka powstała w ciągu 3 godzin, nawet nie wiem, jakim cudem. Nie jest idealna, ale jestem z niej cholernie dumna. Jejku, sama nie wiem dlaczego. Jest dokładnie taka, jaka miała być. Dla mnie idealna. Taki był plan i tak jest.
Dziękuję, że jesteście.
Jeśli czytacie - zostawcie komentarz. Taka jest zasada, prawda? ;3
Pozdrawiam, tysiące buziaków,
Bellatrix

czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział 7

Dedykuję te wypociny mojemu kochanemu Aydenowi, który bardzo mnie wspiera, pomaga, jest przy mnie i ogólnie jest cudowny. Dziękuję, Mój Drogi. <3

*********************************

Hermiona gwałtownie nabrała powietrza do płuc i szybko schyliła się, by podnieść kartkę. Jeszcze raz przyjrzała się pochyłym literom, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, co ma robić. Spojrzała na stos książek leżący obok niej i odłożyła skrawek papieru na stolik, a do rąk wzięła jeden z tomów. Szybko przekartkowała lekturę, szukając jakiejś informacji, kolejnej kartki. Nic, pusto. Następna książka. Pustka. W ciągu kilku minut przeszukała wszystkie tomy, jakie zabrała ze sobą, ale nic nie znalazła. Zaczęły ją boleć nogi od stania, więc przysunęła sobie krzesło i usiadła. Jeszcze raz wzięła do ręki grubą książkę, z której wypadła kartka. „Historia Hogwartu”. Jej ukochana książka! Podparła podbródek splecionymi dłońmi, łokcie oparła na blacie i wbiła wzrok w okładkę. Myśli biegły w jej głowie, robiąc kompletny chaos we własnym, już i tak poplątanym, świecie.
Ma być szpiegiem po ciemnej stronie.
Te dwa zdania zapisane na niewielkiej kartce potwierdziły jej wcześniejsze domysły. Przecież jeszcze tego ranka w jej głowie zrodziła się myśl, że to właśnie jest powód, dlaczego trafiła w to miejsce. Przecież Zakon nie pozwoliłby, aby zwykła dziewczyna trafiła do kryjówki Czarnego Pana. Nawet jeśli nie była zwykłą dziewczyną - w końcu okazała się być córką Bellatrix Lestrange - nikt o zdrowych zmysłach nie wysłałby jej bez powodu w to miejsce. 
Profesor Dumbledore wiedział, że Hermiona prędzej czy później sięgnie po swoją ulubioną książkę i znajdzie ten świstek papieru. Pytanie brzmi: czy zostawił jej kolejne wskazówki?
Otworzyła księgę na pierwszej stronie i dokładnie ją przestudiowała. Nic.
Kolejną.
Nic.
Och, żeby chociaż wiedziała, spomiędzy których stron wypadła ta kartka! Bardzo by jej to ułatwiło zadanie. No cóż... Czekała ją długa noc.

Poczuła przez sen, jak bardzo bolą ją plecy. Westchnęła, ale nie otworzyła oczu, mimo że sen uciekł już z jej powiek. Tak bardzo chciała do niego wrócić. Niewiele pamiętała, ale wiedziała, że było jej przyjemnie. Jednak im bardziej skupiała się na tym, by zasnąć, tym bardziej się rozbudzała. Wszystkie bodźce zaczęły docierać do jej ciała. Już nie była w stanie ignorować bólu promieniującego wzdłuż jej kręgosłupa oraz uciążliwego nieczucia w lewej ręce, na której opierała policzek. Uchyliła jedną powiekę, rozglądając się. Słońce dopiero wschodziło, a jego promienie przebijały się przez szyby niezasłoniętych okien i padały na jej plecy oraz biurko i ścianę przed nią. Otworzyła drugie oko i spojrzała w dół. Siedziała na twardym krześle, to czuła, i opierała się ramionami na blacie biurka, leżąc na otwartej „Historii Hogwartu”. Powoli, bardzo powoli zmieniła pozycję, jęcząc z bólu. Słyszała, jak wszystkie kręgi w kręgosłupie przeskakują na swoje miejsca, gdy się prostowała. Przeciągnęła się, rozgrzewając zbolałe mięśnie pleców. Potrząsnęła lewym ramieniem, próbując pozbyć się niemiłego mrowienia w kończynie, ale bezskutecznie. Wiedziała, że uciążliwe uczucie minie, ale nie tak szybko.
Spojrzała na kunsztownie wykonany zegar. Wskazówki utwierdziły ją w przekonaniu, że jest bardzo wcześnie. Piąta dwadzieścia. Westchnęła ponownie. Właśnie rozpoczyna się kolejny nieprzewidywalny dzień pełen uciążliwych i trudnych dla niej sytuacji. Co nowego przyniesie?
Wstała z niewygodnego krzesła i rozmasowała sobie tył. "Zapamiętać. Nigdy więcej nie zasypiać przy biurku nad książkami" pomyślała. Podeszła do jednego z okien, oparła dłonie o parapet i spojrzała przez szklaną powierzchnię na krajobraz rozciągający się przed rezydencją. Ciemnozielone sosny zlewały się w jedną masę, przysłaniając resztę świata, jednak promienie słońca przedzierały się ponad iglastymi gałęziami i docierały do tego mrocznego zakątka. Z tego piętra dziewczyna widziała, jak daleko sięga las. Nie potrafiła zobaczyć końca, ciemne rzędy drzew sięgały aż po horyzont, odgradzając dwór od całego świata. Czuła się taka mała. Taka samotna. Znikąd pomocy dla niej...
Nie miała siły dalej przeszukiwać książki. Miała zbyt duży mętlik w głowie, by zauważyć jakąś potencjalną wskazówkę. Do śniadania było jeszcze dużo czasu, więc nie zostało jej nic innego, jak położyć się spać. Tym razem do łóżka.

~*~

– Panienko, proszę wstawać.
Leniwie obróciła się na drugą stronę łóżka, przykrywając głowę kołdrą i próbując ignorować skrzekliwy głos.
– Panienko, już ósma godzina, niedługo śniadanie.
Zatkała uszy i mocno zacisnęła powieki, jakby nie chciała dać światu dostępu do jej zmysłów.
– Panienko Lestrange, Rudzik dostał od panienki polecenie, by panienkę obudzić godzinę przez śniadaniem. Rudzik właśnie wykonuje swoje zadanie. Rudzik prosi o wybaczenie, że robi to w niemiły dla panienki sposób.
Hermiona wreszcie ustąpiła i odrzuciła kołdrę, uchylając powieki. Usiadła na łóżku i otarła oczy dłońmi.
– Już dobrze, nie śpię. Dziękuję, możesz już odejść do swoich innych zajęć. Nie będę ci zabierać więcej czasu - powiedziała, a niewielki skrzat skłonił się nisko i zniknął z cichym pyknięciem.
Hermiona westchnęła i opadła na stertę poduszek. Nadal bolały ja plecy, jednak już nie tak bardzo. Mięśnie trochę się rozluźniły podczas drzemki. Rzuciła okiem na zegar i przekonała się, że skrzat miał rację, była godzina ósma. Niechętnie wstała z łóżka i powlokła się do łazienki, by przygotować się na kolejny ciężki dzień.

Spróbowała ujarzmić burzę loków, związując włosy w grubego, ciasnego warkocza, ale z marnym skutkiem. Kosmyki wystawały z każdej strony, więc zrezygnowana puściła go na plecy. Nie chciała ponownie użerać się ze swoimi włosami. Wróciła do pokoju i zajrzała do kufra z ubraniami. Wyciągnęła ciemnogranatowe spodnie, a do tego grafitową koszulę z rękawami podwijanymi do łokci. Szybko się ubrała i posłała łóżko, po czym usiadła na nim, spoglądając na biurko. Na książki. „Historia Hogwartu” nadal leżała otworzona i tylko czekała, aż dziewczyna będzie kontynuować czytanie. Jednak Hermiona nie miała na to teraz czasu. Postanowiła, że będzie szukać podpowiedzi wieczorami, natomiast w ciągu dnia udawać, że wszystko jest w porządku.
Gdy zbliżała się godzina dziewiąta, Hermiona wyszła z pokoju, swe kroki kierując do jadalni. Mniej więcej orientowała się w tym labiryncie korytarzy dzięki Blaise'owi, który ją oprowadził po zamku. Stanęła przed olbrzymimi drzwiami, które były otwarte jak zawsze przed posiłkiem. Gdy po raz pierwszy wchodziła do jadalni z Narcyzą, wrota były zamknięte. Zapewne dla bardziej zjawiskowego wejścia. Czarny Pan lubował się w takich detalach.

Mimo że starała się wejść niepostrzeżenie, oczy wszystkich obecnych zwróciły się w jej stronę. Przełknęła ślinę i obserwowana przez kilkadziesiąt osób podeszła do stołu i usiadła na swoim miejscu, a wzrok spuściła na swoje dłonie. Miała nadzieję, że za jakiś czas wszyscy mieszkańcy tej rezydencji przyzwyczają się do jej obecności i przestaną ją traktować jak okaz w muzeum. Przy stole wciąż brakowało kilkunastu osób, w końcu do wyznaczonej pory było jeszcze kilka minut. W końcu odważyła się unieść głowę, nie mogła przecież być tchórzem. Rozejrzała się i natrafiła na wzrok Teodora, który siedział po drugiej stronie stołu, trochę na lewo od niej. Uniosła bardzo delikatnie kąciki ust, witając się z nim, ale w głowie zaświeciła jej się ostrzegająca lampka. Przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę ojca chłopaka z innym Śmierciożercą. Powinna się bać? Wiedziała, że musi być ostrożna. Nie może dopuścić chłopaka zbyt blisko siebie. Przerzuciła wzrok z Teodora na Pansy siedzącą jeszcze dalej, obok swoich rodziców, która wpatrywała się uparcie w pusty, srebrny talerz, a następnie na Margaret, która wyglądała na zamyśloną.

W pewnym momencie krzesło po jej lewej stronie odsunęło się, a do stołu usiadł Draco. Zaszczycił Hermionę tylko krótkim spojrzeniem, po czym usiadł wyprostowany, jakby kij połknął. Wszyscy tutaj tak siedzieli. Ona także spojrzała na niego szybko, ale zaraz odwróciła się i utkwiła wzrok w ciemnym drewnie stołu. Zaczynała już liczyć słoje w ciemnobrązowym meblu, ale w końcu drzwi do jadalni się zamknęły, a na talerzach pojawiło jedzenie. Jej matka usiadła obok niej, powiewając burzą czarnych loków, ale nie odezwała się do córki. Co prawda Hermiona nawet tego nie oczekiwała, znając już troszkę zasady panujące w tym domu.
– Smacznego - powiedział Lucjusz Malfoy jako gospodarz, a wszyscy w ciszy sięgnęli po sztućce.

Po skończonym posiłku pan domu wstał ze swojego miejsca i rozejrzał się po twarzach obecnych. 
– Dostałem polecenie od naszego mistrza - powiedział, a przy stole zapanowało niewielkie poruszenie. 
Szmer podniecenia rozniósł się pomiędzy dorosłymi domownikami. Młodzież spoglądała niepewnie, nie wiedząc, czego ma oczekiwać. Hermiona bała się.
– Rozkazał, abyśmy przygotowali się, albowiem on niedługo wróci, a wtedy mamy być gotowi do nowej misji. Wymienię teraz kilku spośród was, proszę, aby te osoby zostały tutaj przez chwilę, ponieważ dla nich jest dodatkowe zadanie.
Hermiona i Pansy wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Hermiona oczekiwała najgorszego. Bała się, że Czarny Pan może chcieć ją sprawdzić.
– Bellatrix Lestrange, Cornelius Yaxley, Draco Malfoy i Blaise Zabini - wymienił. - Reszta, możecie odejść do swoich spraw.
Dziewczyna wstała ze swojego miejsca jak sparaliżowana. Z jednej strony czuła ulgę, że nie została wybrana. Patrząc na tę sytuację teraz, stwierdziła, że jej strach był irracjonalny. Czy Czarny Pan wysłałby na misję dziewczynę, która jeszcze nie opowiedziała się po jego stronie? Oczywiście, że nie. Jednak... Został wybrany Blaise. Mimo dopiero kilkudniowej znajomości, martwiła się. Nie podejrzewała siebie o to. Przecież jeszcze niedawno byli wrogami. Ale... Była tutaj samotna, a on, Pansy, Teodor i Margaret stali jej się bliscy. Choć nadal nie ufała im tak, jak Harry'emu, Ronowi i Ginny, z którą niedawno, dzięki Gwardii Dumbledore'a się mocno zaprzyjaźniła.
Gwardia Dumbledore'a! Ta akcja była tak niedawno, a jej wydawało się, że to wszystko działo się wieki temu. Jednak w ciągu tak krótkiego czasu wydarzyło się naprawdę wiele...

Idąc w stronę wyjścia z jadalni, minęła się z Blaisem. Wymieniła z chłopakiem spojrzenia. Uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy i wyszła z jadalni.
Na drugim piętrze, czyli tam, gdzie znajdowały się ich pokoje, nie weszła do swojego. Upewniwszy się, że Pansy i Teodor są już u siebie, oparła się o ścianę obok drzwi do sypialni Blaise'a. Postanowiła poczekać.
Po około piętnastu minutach usłyszała, że ktoś wchodzi po schodach. Siedziała po turecku, oparta plecami o ścianę i bawiła się swoimi palcami, kiedy na piętro wszedł Draco. W pierwszym momencie nie zauważył dziewczyny, jednak kiedy ona drgnęła zaskoczona, obrócił się w jej stronę.
– Co, Lestrange? Zapomniałaś, gdzie twój pokój? - spytał.
– Nie mam jeszcze problemów z pamięcią, za to ty masz chyba z mózgiem - odparowała.
– Aż tak źle ze mną nie jest. Czekasz na Zabiniego, żeby go ucałować przed misją? Się chłopak ucieszy. Wybacz mi teraz. Podogryzałbym ci jeszcze, ale tak się składa, że mi się troszkę śpieszy - powiedział i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Hermiona mrugnęła zaskoczona. Tak szybko odpuścił? To do niego niepodobne...
– Hermiona? - doszedł ją głos Blaise'a, który nagle pojawił się na korytarzu, wyrywając ją z zamyślenia. - Czekasz na mnie? - Kiwnęła głową.
– Trochę się zmartwiłam, że idziesz na misję. To może być niebezpieczne.
– Przesadzasz, nie jest tak źle. Dam sobie radę, nie musisz się martwić - powiedział szybko, jakby automatycznie, ale dziewczyna miała dziwne przeczucie, że on kłamie. "Nie chce mnie martwić" pomyślała.
– No dobrze... A mogę chociaż wiedzieć, jaką macie misję? - spytała, mając wielką nadzieję, że Ślizgon udzieli jej jakichkolwiek informacji, choćby najdrobniejszych. Denerwowała się.
– Przykro mi, ale to ma pozostać w sekrecie. Ale naprawdę nie musisz się martwić, bo to nic trudnego. Bardzo cię teraz przepraszam, Hermiona, ale muszę się przygotować. Zobaczymy się jutro rano.
– Dopiero jutro? - zdziwiła się. - Aż tak długo?
– Nie ode mnie to zależy. Wybacz, mam mało czasu. Do jutra.
– Powodzenia - powiedziała Hermiona, choć nie wiedziała, czy naprawdę tego mu życzy. Powodzenie misji było zapewne niebezpieczne dla wielu niewinnych osób. Ale niepowodzenie było groźne dla zdrowia lub życia Blaise'a. Oraz jej matki. 
Chłopak zniknął za swoimi drzwiami, a ona poszła do swojego pokoju. Usiadła na miękkim łóżku i zapatrzyła się w ścianę, pogrążając się w niezbyt miłych myślach.

~*~

Dzień mijał jej bardzo powoli. Spędzała czas z Pansy i Margaret, omijając Teodora. Nie chciała się do niego zbytnio zbliżać. Nie chciała zostać wykorzystana jako źródło informacji. Przeczytała kolejną część Historii Hogwartu, łamiąc poranne postanowienie. Jednak miała wytłumaczenie - nie było Bellatrix, nie było trudnych lekcji. Pansy pomalowała jej paznokcie na ładny, kremowy kolor. Hermiona uczesała Ślizgonce dobieranego warkocza. Wraz z Margaret rozmawiały na niezobowiązujące tematy. Przez długi czas Hermiona włóczyła się po zamku, starając się omijać dorosłych z obawy przed przymusowym przesłuchaniem. W końcu Pansy pokazała jej bibliotekę. Blaise nie zabrał jej w to miejsce przy pierwszym obchodzie zamku. To pomieszczenie było ogromne. Niewiele mniejsze od hogwartowskiej biblioteki, pełne starych ksiąg na zakurzonych regałach. Istny raj dla tej książkomaniaczki.
W ten właśnie sposób Hermiona spędziła cały dzień. Gdy weszła do biblioteki, nie wyszła stamtąd przed kilka godzin, odkrywając nowe księgi. Siedziała tam, czytając, przeglądając i znowu czytając. Była w swoim świecie i choć nic nie było tutaj takie samo jak kiedyś, poczuła się jak dawniej. Szczęśliwa, bez żadnych problemów. Jednak sielanka nigdy nie trwa wiecznie... W końcu musiała wrócić do rzeczywistości.
Wieczorem ponownie zajrzała do swojej ulubionej książki, szukając wskazówki od Dumbledore'a. Jednak na próżno. Niezadowolona wpełzła do łóżka, przykryła się kołdrą po same uszy i zasnęła, śniąc o jednych z poprzednich wakacji. Ile by dała, by wrócić do poprzedniego życia...

~*~

Nad ranem, jeszcze przed śniadaniem, Hermiona usłyszała przytłumioną rozmowę na korytarzu. Właśnie skończyła się ubierać, więc wyszła z pokoju zobaczyć, co się dzieje. Przed jej drzwiami stali Blaise i Draco. Gdy tylko znalazła się na korytarzu, odwrócili się w jej stronę, przerywając rozmowę. 
– To pogadamy później. Powodzenia - powiedział młody Malfoy i nim Hermiona się obejrzała, zniknął w swoim pokoju, powiewając długą, czarną szatą z ciężkiego materiału. Blaise był ubrany w taki sam strój, a w lewej ręce trzymał srebrną maskę z misternymi wzorami. Dziewczyna wzdrygnęła się na ten widok.
– Hermiona, miło cię widzieć. Jak minął wczorajszy dzień? - spytał chłopak.
– Nudno. Oprócz czytania nie miałam nic więcej do roboty - wyznała.
– Och, to szkoda. Może wejdziemy do ciebie? Mam ci coś do powiedzenia - powiedział Blaise, pocierając kark wolną ręką. Dziewczyna przyjrzała mu się. Wydawał się być zdenerwowany. Rozmowa także była sztywna. Całkiem inna niż zwykle. Otworzyła drzwi do swojego pokoju i zaprosiła chłopaka do środka.
– O co chodzi? - spytała, gdy rozsiedli się wygodnie w fotelach naprzeciw siebie. Hermiona położyła na stole krakersy jakieś inne przekąski, ale Blaise nawet na nie nie spojrzał.
– Bo tak... Chodzi o wczorajszą misję. Yhm... Nie wiem, jak ci to powiedzieć... Bo widzisz, dostaliśmy za zadanie zaatakować Norę.
Hermiona wciągnęła gwałtownie powietrze. Nora! Ron, Ginny i zapewne Harry! Czy coś im się stało?
– Proszę, pozwól mi dokończyć. Nie przerywaj. Zaatakowaliśmy w nocy. Mieliśmy tylko ją spalić, osłabić wroga. Ale... Oni się zaciekle bronili. Wybiegli z domu na te mokradła wokół i walczyli. W pewnym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Nie było tego w planach... - urwał, wyraźnie zmieszany i niepewny.
– Mów - rozkazała Hermiona, zbladłszy jak ściana. Zabrakło jej tchu.
– Bellatrix użyła Avady.
Miała wrażenie, że się przesłyszała. Błagała w myślach, by tak było. To nie mogła być prawda. Nie. Nie, nie, nie.
– Kto? - zapytała zduszonym głosem, bo tylko to jedno słowo była w stanie wykrztusić z zaciśniętego gardła.
– Ginny Weasley.

*********************************

Tururu
Witam wszystkich po tak długiej przerwie.
Rozdział nie jest najlepszy, przynajmniej wg mnie. Nie wiem, ciężko mi powiedzieć. Ale zły też nie jest. Chyba.
Co wy o nim sądzicie?

Teraz czas na rozdział na Obliviate. To ja idę pisać, a wy komentujcie ten ^^
A właśnie... Co dla mnie przykre, pod moimi rozdziałami jest coraz mniej komentarzy. Nie podoba wam się moja twórczość? ;c 
Chciałabym, abyście docenili moją pracę i dali znać, że czytacie, zostawiając jakiś, nawet krótki, komentarz...

Buziaki! ;*
Bellatrix